Domniemana przyczyna nowotworów piersi

Od dawna zastanawiałem się, od czego rozpocząć ten temat. Brałem na spytki odwiedzających mój gabinet pacjentów, zwłaszcza kobiety z guzem sutka. Inny na moim miejscu jak nic by się zniechęcił i zrezygnował, zanim zaczął. Ludzie wykazują tak porażający brak wiedzy o przyczynach swoich chorób, w tym raka, iż nie można wyciągnąć konkluzji innej jak ta, że w pełni na swoje choroby zasługują. Przykre to, ale nader prawdziwe. Mamy wszak XXI wiek, wiek rzekomo postępu, tymczasem w kwestii zdrowia panuje w narodzie średniowieczna wręcz ciemnota, z tą jedynie różnicą, że starodawny dopust Boży zastąpiły równie nieuniknione choroby cywilizacyjne, zaś rytualne modły o zdrowie zastąpiły równie rytualne badania. A ponadto wszystko jest jak dawniej.

No i od czego tu zacząć? Odpowiedź na tak postawione pytanie wydaje się nader oczywista – od początku. Ba! Ale gdzież jest ów początek edukacji, skoro zdecydowana większość społeczeństwa nie posiada jakichkolwiek podstaw. Są niczym mityczne lemingi, dążące z własnej nieprzymuszonej woli do samozagłady, powierzając swoje zdrowie w ręce współczesnych kapłanów, którzy w ramach pokuty, zamiast zdrowasiek, przepisują im serie chemioterapii.

Każda komórka naszego ciała potrzebuje odpowiednich substancji odżywczych, które dostarczane są do niej wraz z krwią, z tym że do żadnej komórki układ krwionośny nie dociera bezpośrednio, lecz za pośrednictwem płynu tkankowego, czyli w istocie wody.

Większość komórek wytwarza wokół siebie specjalną przestrzeń wypełnioną specyficznymi substancjami nadającymi zespołowi komórek, czyli tkance, specyficzne właściwości. Przykładem zróżnicowania właściwości tkanek w zależności od rodzaju substancji wypełniających przestrzeń między komórkami są rozmaite rodzaje tkanki łącznej. Niezależnie od tego, każda komórka ma wokół siebie pewną wolną przestrzeń wypełnioną płynem tkankowym, będącym dlań magazynem substancji odżywczych i jednocześnie (o czym potem) składem odpadów.

Włosowate naczynia krwionośne transportują krew od tętnic do żył. Gwoli formalności można jeszcze odnotować, że tego rodzaju połączenia nazywane są tętniczo-żylnymi. Oprócz tego w nerkach występują połączenia tętniczo-tętnicze, w wątrobie zaś połączenia żylno-żylne tworzą układ wrotny.

Krwionośne naczynia włosowate różnią się od tętnic i żył tym, że są cienkościenne, przez co nie są całkowicie szczelne, mimo że nie są dziurawe. Z fizycznego punktu widzenia są membranami, w biologii zwanymi błonami półprzepuszczalnymi, których specyficzną cechą jest przepuszczanie substancji rozpuszczonych w rozpuszczalniku, w tym wypadku w wodzie, w wyniku osmozy, czyli dążenia do wyrównania stężenia substancji po obu stronach membrany. Jeśli zatem stężenie jakiejś substancji we krwi jest większe niż w płynie tkankowym – będzie ona przenikała do płynu tkankowego, natomiast jeśli stężenie jakiejś substancji w płynie tkankowym jest większe niż we krwi – będzie ona przenikała do krwi.

Posłużmy się przykładem tlenu, który jest absolutnie niezbędny do życia wszystkim komórkom, ale nie zawsze w jednakowych ilościach. Na przykład komórki mięśni potrzebują duże ilości tlenu podczas aktywności fizycznej, ale podczas odpoczynku ich zapotrzebowanie na tlen jest znikome, natomiast warunki przepływu tlenu przez wszystkie ściany naczyń włosowatych są wciąż takie same. To jak to jest? Otóż w stanie spoczynku komórki mięśni pobierają z płynu tkankowego tylko znikomą ilość tlenu, która jest im niezbędna do życia. Prawie tyle co nic – moglibyśmy powiedzieć, gdybyśmy chcieli zobrazować ów stan rzeczy. W tej sytuacji stężenie tlenu w płynie tkankowym prawie dorównuje stężeniu tego pierwiastka we krwi. Można zatem powiedzieć, że tkanki mięśni w spoczynku dysponują pewnym zapasem tkankowym tlenu. Nawiasem mówiąc, zapasy wszystkich substancji, których organizm nie magazynuje (w sensie dosłownym), są tworzone właśnie w ten sposób.

Zwiększenie aktywności fizycznej pociąga za sobą większe zapotrzebowanie komórek mięśni na tlen, więc jego zapasy w płynie tkankowym maleją, czyli że pojawia się różnica stężeń tlenu po obu stronach membrany, tj. pomiędzy krwią a płynem tkankowym. Oczywistą cechą osmozy jest to, że im większa różnica stężeń substancji po obu stronach membrany, tym przenikanie cząsteczek tej substancji przez ową membranę jest większe. Wszystko ma, rzecz jasna, swoje ograniczenia, tym niemniej jeśli nie przeciążymy organizmu nadmiernym wysiłkiem fizycznym, to ten sposób podaży tlenu z powodzeniem podoła zwiększonemu zapotrzebowaniu komórek mięśni na tlen.

Teraz widzimy, że to, co dotychczas wydawało się niezwykle skomplikowane, w gruncie rzeczy okazuje się genialnie proste. I taka właśnie jest natura – genialnie prosta. Aliści w tej prostocie zawiera się nieprawdopodobna liczba elementów, co czyni ludzki organizm najprostszym i zarazem najbardziej skomplikowanym tworem w znanym nam Wszechświecie.

Na dostarczeniu tlenu sprawa się nie kończy, ponieważ po jego zużyciu komórki mięśni wydalają do płynu tkankowego metabolit, czyli produkt przemiany materii, którym jest dwutlenek węgla. Tutaj także nie napotkamy czegoś wyjątkowego, gdyż w zupełności wystarcza ten sam mechanizm, czyli samoistne przenikanie przez membranę substancji z ośrodka o większym jej stężeniu do ośrodka, w którym stężenie owej substancji jest mniejsze. Krew docierająca do naczyń włosowatych mięśni jest pozbawiona dwutlenku węgla, toteż wszystek dwutlenek węgla z płynu tkankowego przenika przez ich ściany do krwiobiegu.

Ów mechanizm przenikania substancji z płynu tkankowego do krwiobiegu pozwala usunąć nie tylko wszystkie metabolity i inne niepotrzebne substancje, ale także nadmiary substancji odżywczych, które komórkom danej tkanki są niepotrzebne. Tak więc jeśli zjemy na przykład witaminę, która obligatoryjnie przez organizm nie jest magazynowana, to wystąpi przejściowa różnica pomiędzy stężeniem tej witaminy we krwi i w płynie tkankowym, która wkrótce zostanie zniwelowana i pojawi się równowaga stężeń tej witaminy w obydwu ośrodkach – krwi i płynach tkankowych wszystkich tkanek.

Szkopuł w tym, że nie wszystkie tkanki potrzebują tej samej witaminy, a jeśli już, to nie w tych samych ilościach. Gdy komórki jakiejś tkanki zużyją znaczne ilości danej witaminy, to jej stężenie w płynie tkankowym spadnie, a więc będzie niższe od stężenia tej witaminy we krwi. Wówczas, drogą osmozy, dojdzie do wyrównania obu stężeń, ale w konsekwencji wystąpi większe stężenie względem krwi owej witaminy w tkankach, które jej nie zużyły, bądź zużyły niewiele. Jak nietrudno się domyślić, wkrótce nadmiar witaminy znajdzie się we krwi, za której pośrednictwem trafi tam, gdzie jest bardziej potrzebna.

Tym sposobem tworzone są i wykorzystywane zapasy tkankowe tych substancji, o których powszechnie wiadomo, że organizm ich nie magazynuje, co poczytuje się jako wadę, a co okazuje się nie do końca prawdą. Natura nie zwykła robić rzeczy niepotrzebnych. Każdy musi przyznać, że budowanie specjalnego magazynu do składowania substancji, które są, a przynajmniej powinny być dostarczane systematycznie, byłoby zbędną inwestycją, zwłaszcza skoro można wykorzystać istniejącą przestrzeń magazynową.

Warto zwrócić uwagę, że magazynu, jakim jest płyn tkankowy, nie tak łatwo jest opróżnić. Trzeba się naprawdę postarać, stosując długotrwale i radykalnie szkodliwe diety. Możemy się o tym przekonać na przykładzie witamin, których permanentny niedobór daje pogłębiające się objawy, rozłożone na 5 faz.

To samo dotyczy wszelkich innych substancji, także trujących, które organizm w ten właśnie sposób magazynuje, a więc ich wpływ na funkcjonowanie organizmu jest znacznie dłuższy, aniżeli byśmy sobie tego życzyli.

Ale po co byłoby to wszystko pisać, nie wyciągając wniosków? A wniosek z tego jest nader oczywisty: nie musimy w każdym posiłku dostarczać organizmowi wszystkich składników odżywczych. To byłoby wręcz szkodliwe. Aż nadto wystarczy, jeśli dostarczymy ich w ciągu dnia. Wyczerpujące informacje, ile razy, kiedy, co i – co istotne – dlaczego w różnych porach dnia należy dostarczać organizmowi daną grupę substancji odżywczych, można znaleźć w artykule „Rozprawa o jedzeniu”.

Płyn tkankowy to nie tylko składowisko substancji odżywczych i metabolitów wydalanych przez komórki. Trafiają doń w zasadzie wszystkie substancje, które pojawiają się we krwi – metale ciężkie, jady bakteryjne, zażywane leki, konserwanty i inne substancje chemiczne, nagminnie dodawane do pożywienia, wreszcie niestrawione fragmenty pożywienia, przenikające do krwi przez nadżerki w nabłonku jelitowym, no i całe mnóstwo substancji, których nie sposób wymienić wszystkich. Do tej listy godzi się dopisać także alergeny i antygeny, a wśród tych ostatnich pasożyty i zarazki.

Specyfiką osmozy jest ciśnienie osmotyczne, czyli różnica stężeń po obu stronach membrany na tyle duża, by wywołała przenikanie substancji z roztworu o większym do roztworu o mniejszym jej stężeniu. O roztworach, których ciśnienie osmotyczne jest zbyt niskie, żeby wywołać przenikanie substancji przez oddzielającą je membranę mówimy, że są względem siebie izotoniczne. Jeśli substancja, której zbyt niskie stężenie nie pozwala na powrót do krwi, jest potrzebna komórkom, to tak czy siak zniknie z płynu tkankowego, ale jeśli nie jest, będzie w nim zalegać. Tym sposobem tworzone są złogi, wprawdzie niewielkich ilości, ale za to mnóstwa substancji, które ani chybi zaśmieciłyby płyn tkankowy, gdyby nie swoisty drenaż, jakim jest układ limfatyczny.

O układzie limfatycznym mówi się, że jest otwarty, i w zasadzie tyle o nim wie przeciętny zjadacz chleba, ale co znaczy owa otwartość układu limfatycznego, tego już przeciętny zjadacz chleba nie tylko nie wie, ale nade wszystko nie rozumie. Większości się wydaje, że układ limfatyczny to jakieś bezładne rozlewisko limfy, niemające własnych naczyń. W rzeczywistości układ limfatyczny to bardzo dobrze zorganizowany system naczyń, którego zadaniem jest filtrowanie płynów ustrojowych, w tym pośrednio także krwi, a więc mający fundamentalne znaczenie w utrzymaniu organizmu w homeostazie, utrata której prowadzi do toksemii będącej, jak wiadomo, przyczyną wszystkich chorób.

Układ limfatyczny swój początek bierze od włosowatych naczyń limfatycznych, które na poziomie płynu tkankowego sąsiadują z włosowatymi naczyniami krwionośnymi. W przeciwieństwie do krwionośnych, włosowate naczynia limfatyczne posiadają szczelny jednowarstwowy nabłonek, którego komórki nie są ściśle ze sobą złączone, lecz zachodzą na siebie, niczym rybie łuski. W razie potrzeby, komórki nabłonkowe włosowatych naczyń limfatycznych rozwierają się, tworząc szczeliny.

Przez szczeliny przenika do włosowatych naczyń limfatycznych płyn tkankowy oraz wszelkie znajdujące się w nim substancje, nie wyłączając dużych obiektów, takich jak fragmenty komórek, a nawet całe komórki. Gdy znajdzie się we włosowatych naczyniach limfatycznych, płyn tkankowy wraz z zawartymi w nim substancjami nazywa się limfą albo, zamiennie, chłonką. Stąd układ limfatyczny nazywany bywa chłonnym. Trochę to pomieszane – limfatyczny, chłonny – jednak trzeba wiedzieć, że to to samo.

Naczynia włosowate zwane są kapilarami, co znaczy, że są tak cienkie, iż cała ciecz wewnątrz nich znajduje się w polu sił związanych z ich ścianami, skutkiem czego następuje samoistny przepływ cieczy, mimo braku ciśnienia hydrostatycznego, a nawet wbrew niemu. Przepływ kapilarny jest powszechny w naturze. Wykorzystują go na przykład rośliny, w których przepływ kapilarny wynosi wodę i rozpuszczone w niej substancje odżywcze z korzeni do liści. W niektórych przypadkach, na przykład sekwoi wieczniezielonej, jest to z górą 100 metrów.

Limfatyczne naczynia włosowate nie są zbyt długie, najwyżej kilka centymetrów, po czym przechodzą w grubsze i szczelne przewody limfatyczne.

Układ limfatyczny nie posiada własnego napędu, jak układ krwionośny. Początkowo przepływ limfy jest przepływem kapilarnym, który doprowadza ją do przewodów limfatycznych. Strukturalnie są one podobne do żył. Posiadają stosunkowo mocne i elastyczne trzywarstwowe ściany oraz liczne zastawki, dzięki którym możliwy jest przepływ limfy w pożądanym kierunku.

Po uciśnięciu przewodu limfatycznego pojawia się dodatnie ciśnienie hydrostatyczne, które wypycha limfę przez jedną z zastawek (na rysunku zastawkę A), podczas gdy druga zastawka (na rysunku zastawka B) blokuje ruch limfy w kierunku przeciwnym.

Po zwolnieniu ucisku ściany przewodu limfatycznego powracają do pozycji wyjściowej, wskutek czego powstaje ujemne ciśnienie hydrostatyczne, które zasysa limfę przez zastawkę poprzednio blokującą jej przepływ w kierunku przeciwnym (na rysunku zastawkę B). To samo ujemne ciśnienie hydrostatyczne zamyka zastawkę, przez którą limfa poprzednio została wypchnięta (na rysunku zastawkę A). Mechaniczny ucisk na przewody limfatyczne wywierają głównie mięśnie ruchowe, w bliskości których owe przewody przebiegają. Niektóre przewody limfatyczne nie mają w swoim sąsiedztwie mięśni ruchowych, toteż przepływ limfy pobudzają w nich inne mechanizmy, takie jak: ▪ mięśnie biorące udział w procesie oddychania (przepona i mięśnie międzyżebrowe) ▪ mięsień serca ▪ tętno aorty i dużych tętnic ▪ ruchy perystaltyczne żołądka i jelit.

Przewody limfatyczne zbierające limfę z włosowatych naczyń limfatycznych są niewiele grubsze od nich. Zazwyczaj jak one są grubości kapilarnej. Różni je rodzaj nabłonka i, co za tym idzie, pełnione funkcje. W miarę oddalania się od limfatycznych naczyń włosowatych, przewody limfatyczne łączą się w coraz grubsze, by przy ujściu do krwiobiegu, gdzie kończy się obieg limfatyczny, osiągnąć średnicę około trzech milimetrów. Miejscem łączenia przewodów limfatycznych są specjalne węzły, zwane węzłami chłonnymi.

Węzeł chłonny ma kształt ziarna fasoli. Ze strony wypukłej wnika doń kilka cieńszych przewodów limfatycznych doprowadzających, a ze strony wklęsłej wychodzi jeden grubszy przewód odprowadzający.

Węzeł chłonny pokryty jest torebką, pod którą znajduje się wolna przestrzeń, zwana zatoką brzeżną, do której swobodnie wlewa się limfa. Pod zatoką brzeżną znajdują się dwie warstwy pełniące rodzaj podwójnego sita – o dużych oczkach i o małych oczkach. Pierwsza warstwa zbudowana jest z luźno utkanych włókien kolagenowych. Jest po prostu porowata, dlatego nazwano ją warstwą korową. Druga warstwa to rdzeń, który także zbudowany jest z włókien kolagenowych, ale tak gęsto utkanych, że przeniknąć przezeń może jedynie roztwór koloidalny.

Roztwór koloidalny to taki, w którym wymiary cząsteczek substancji rozpuszczonej są zbliżone do wymiarów cząsteczek rozpuszczalnika. Rozpuszczalnikiem limfy jest woda, zaś koloidalne względem niej substancje, pochodzące w sposób naturalny z płynu tkankowego, to tlen i dwutlenek węgla, rozpuszczalne w wodzie witaminy, nieorganiczne związki wapnia, magnezu, cynku, bromu, manganu, miedzi, fosforu i potasu, a także wszędobylskie immunoglobuliny (przeciwciała).

W rdzeniu, na styku z warstwą korową, znajdują się liczne nisze wypełnione grudkami limfatycznymi.

Grudka limfatyczna nie jest otoczona torebką. Jest to po prostu skupisko limfocytów, których zadaniem jest niszczenie wszelkich ciał obcych, nade wszystko antygenów, czyli szczególnego rodzaju ciał obcych, bo nie dosyć, że obcych, to jeszcze posiadających (oczywiście obcy) kod genetyczny. Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce do tego typu operacji niż węzeł chłonny, w którym ciała obce zostają uwięzione w warstwie korowej, czyli akurat tam, gdzie aż roi się od wyspecjalizowanych w ich niszczeniu limfocytów.

Limfocyty nie muszą się śpieszyć. Wszak żadna ofiara im nie umknie, ponieważ przez gęstą strukturę rdzenia nie przeniknie żadna substancja, zanim nie uzyska rozmiarów koloidalnych.

Gdy nic się w pobliżu nie dzieje, limfocyty nie mają wiele do roboty. Stoją na straży, i tyle. Jednakże gdy w rejonie, z którego dany węzeł chłonny zbiera limfę, pojawia się stan zapalny, limfocyty muszą nieźle się natrudzić, by wszystko, co trafia do węzła chłonnego, rozdrobnić do rozmiarów koloidalnych. Są to zazwyczaj fragmenty komórek organizmu zniszczonych w procesie namnażania się wirusów, wirusy, bakterie, a także ich metabolity, zwane jadami bakteryjnymi.

Jady bakteryjne mają rozmiary koloidalne, więc nie trzeba ich rozdrabniać, ale nie można przepuścić ich dalej, bowiem są groźne dla organizmu ze względu na toksyczność. Należy je dezaktywować, czyli zmienić właściwości chemiczne, czym zajmują się przeciwciała produkowane przez wyspecjalizowane limfocyty.

Z naszego, ludzkiego punktu widzenia, najtrudniej jest zabić wirusy, które tak naprawdę nie żyją, gdyż nie wykazują przejawów życia – nie posiadają aparatu ruchowego, nie jedzą ani nie piją, nie posiadają nawet błony komórkowej. Co więcej, nie mają zdolności rozmnażania się, toteż do zwiększenia liczby osobników poprzez replikację, czyli samopowielanie, wykorzystują komórki organizmów żywych, a że limfocyty są także komórkami, mogłyby przez nieopatrzność stać się kolejną ofiarą wirusów. Muszą skądś o tym wiedzieć limfocyty, skoro nie wchodzą z wirusami w bezpośredni kontakt, lecz z pewnej odległości wystrzeliwują w nie wolne rodniki, które niczym pociski armatnie albo granaty rozbijają strukturę wirusów na drobne cząstki.

Komórki bakterii, grzybów i pierwotniaków, a także komórki nowotworowe, które docierają do węzłów chłonnych, muszą być najpierw uśmiercone, zanim zostaną rozdrobnione do rozmiarów koloidalnych. Są zbyt duże, żeby mogły być pożarte przez limfocyty, więc biorą się za nie najmniejsze elementy systemu odpornościowego – przeciwciała, które są produkowane na miejscu, w węźle chłonnym, przez wyspecjalizowane limfocyty.

Nazywa się to opsonizacja bądź opłaszczenie. Ta druga nazwa lepiej oddaje istotę rzeczy, bowiem w procesie tym gromada przeciwciał przyłącza się do powierzchni ofiary szczelnie niczym płaszcz, przez co pozbawia ją dostępu tlenu, co skutkuje niechybną jej śmiercią. Zabita komórka rozpada się na fragmenty.

Fragmenty komórek, zarówno tych zabitych na miejscu, jak i tych, które docierają do węzła chłonnego z płynu tkankowego, jak już wiemy, trzeba rozdrobnić do rozmiarów koloidalnych, co jest warunkiem przepuszczenia ich przez rdzeń węzła chłonnego. Zajmują się tym wyspecjalizowane limfocyty, które fagocytują (pożerają i wewnętrznie spalają) fragmenty komórek, a jako metabolit (produkt przemiany materii) wydalają specyficzną koloidalną substancję, stanowiącą podstawowy składnik ropy, którą następnie trzeba będzie ewakuować z organizmu.

Fagocytujące limfocyty nie spalają fragmentów komórek dla własnych potrzeb energetycznych, lecz po to, żeby rozłożyć je do rozmiarów koloidalnych, w związku z czym zostaje wydzielona duża ilość niepotrzebnego ciepła – miejscowy stan zapalny. Wówczas węzeł chłonny nabrzmiewa, staje się tkliwy (wrażliwy na dotyk), czasem bolesny. O ile w normalnych warunkach węzły chłonne są praktycznie niewyczuwalne pod palcami, to powiększone węzły chłonne można wyraźnie wyczuć jako twarde, okrągławe, kilkumilimetrowe grudki.

Każdemu stanowi zapalnemu w organizmie towarzyszy powiększenie lokalnych węzłów chłonnych, z tym że najczęściej dotyczy to węzłów chłonnych wewnętrznych, których palcami wyczuć nie sposób, z powodów czysto technicznych.

Trzeba sobie zdać sprawę, że węzły chłonne, jak wszystko inne, mają ograniczoną wydolność. Jeśli zatem w rejonie, z którego węzeł chłonny zbiera limfę, trwa długotrwały stan zapalny, to ilość materiału organicznego do przerobienia wypełnia całkowicie przestrzeń węzła chłonnego, nie pozostawiając limfocytom pola manewru. Innymi słowy, węzeł chłonny zostaje zatkany, w związku z czym przestaje pełnić swoje funkcje. Wówczas następuje zwłóknienie, a w dalszej kolejności zwapnienie nieczynnego węzła chłonnego.

Zwapnione węzły chłonne zewnętrzne są dobrze wyczuwalne pod palcami jako twarde grudki wielkości od ziaren ryżu do ziaren fasoli. Zwapniałe wewnętrzne węzły chłonne dobrze są widoczne na zdjęciach rentgenowskich. „Odkrycie” takich zwapnionych struktur, na modnej obecnie fali badań wszerz i wzdłuż wszystkiego co tylko badać się da, wzbudza niepokój badanych, a lekarze, zwłaszcza ci młodego pokolenia, a także media, ochoczo podsycają ów niepokój – że to nie wiadomo co (w domyśle coś groźnego), że nie można tego tak zostawić, bo a nuż.., więc koniecznie trzeba badać to dalej, a najlepiej wyciąć. W rzeczywistości zwapnione fragmenty tkanek to sarkofagi, które żywemu organizmowi niczym nie zagrażają, toteż straszenie nimi przypomina średniowieczne straszenie upiorami.

Trzeba zacząć od sprostowania. Otóż do układu limfatycznego, oprócz naczyń limfatycznych i węzłów chłonnych, zalicza się także śledzionę, grasicę, migdałki, wyrostek robaczkowy i kępki Peyera*. W rzeczywistości organy te nie mają nic wspólnego z limfą, a tym samym z układem limfatycznym. Nieporozumienie bierze się stąd, że ich strukturę stanowią głównie grudki limfatyczne, które swą nazwę wywodzą nie od limfy, lecz od limfocytów. Inna sprawa, że limfocyty swą nazwę wywodzą od limfy, bowiem w rzeczywistości limfocyty to występujące we krwi leukocyty (krwinki białe), tyle że przebywają nie we krwi, lecz w limfie. Takie to pokręcone, niemniej jednak trzeba wiedzieć, że układ limfatyczny składa się z naczyń limfatycznych i węzłów chłonnych i niczego więcej.

Układ limfatyczny dociera do każdej komórki naszego ciała, toteż gdziekolwiek się skaleczymy, z rany wycieka limfa, chociaż jej nie widać, bo natychmiast zostaje zabarwiona krwią, która także dociera do każdej komórki naszego ciała i dobrze łączy się z limfą, ponieważ oba płyny mają ten sam rozpuszczalnik – wodę. Ale gdy się dobrze przyjrzeć, to na brzegu kropelki krwi wyciekającej ze skaleczenia zauważymy pasemko przeźroczystej cieczy. To właśnie jest limfa.

Na rysunku nie są uwidocznione limfatyczne naczynia włosowate, bo gdyby to uczynić, powstałaby biała plama. To samo dotyczy przewodów limfatycznych – gdyby narysować je wszystkie, powstałby istny galimatias, z którego nikt by nic nie zrozumiał. Podobnie jest z węzłami chłonnymi, których liczba w ludzkim ciele przekracza tysiąc. Niemniej jednak rysunek zawiera wszystkie elementy potrzebne do opisu przepływu limfy. To daje pojęcie, jak w gruncie rzeczy mało skomplikowany jest układ limfatyczny.

Układ limfatyczny to w rzeczywistości dwa niezależne od siebie układy. Większy zbiera limfę z kosmków jelitowych, zawierającą cząsteczki wchłoniętego w jelitach tłuszczu, który nadaje jej kolor biały, przez co zwana jest mleczem. Mlecz trafia do zbiornika mleczu, utworzonego przez rozszerzenie początkowego odcinka przewodu piersiowego. Do zbiornika mleczu uchodzi także limfa zbierana z obu dolnych kończyn. Ze zbiornika mleczu limfa trafia do przewodu piersiowego.

Przewód piersiowy jest największym naczyniem limfatycznym w organizmie człowieka. Jego średnica wynosi 2-4 mm, zaś długość 40-45 cm. Na całej jego długości, co 6-10 cm, rozmieszczone są zastawki. Na całej długości przewód piersiowy przebiega wzdłuż aorty. Nawet gdy ona zawraca, tworząc łuk aorty, przewód piersiowy przebiega jej drogą. Na wysokości obojczyków przewód piersiowy oddziela się od łuku aorty i wnika w ścianę lewej żyły ramiennej, gdzie znajduje się jedno z dwóch ujść limfy do krwiobiegu.

Na wysokości łuku aorty do przewodu piersiowego uchodzą dwa większe przewody limfatyczne. Pierwszy z nich odprowadza limfę z lewej strony głowy i szyi, drugi odprowadza limfę z lewej kończyny górnej i lewej części klatki piersiowej, a u kobiet także z lewego gruczołu sutkowego.

Druga część układu limfatycznego jest znacznie mniejsza, bowiem zbiera limfę jedynie z prawej strony głowy i szyi, prawej kończyny górnej i prawej części klatki piersiowej, a u kobiet także z prawego gruczołu sutkowego. Ów mniejszy układ limfatyczny posiada osobne ujście do krwiobiegu, znajdujące się pod prawym obojczykiem, gdzie uchodzi do prawej żyły ramiennej.

Dociekliwy czytelnik zastanawia się zapewne, jakim sposobem limfa wlewa się do żyły, w której wszak panuje stosunkowo wysokie ciśnienie rozkurczowe krwi. W tej sytuacji jedynie wyższe ciśnienie jest zdolne wtłoczyć limfę do żyły. I rzeczywiście tak jest, bowiem jest to ciśnienie skurczowe. Z tego właśnie powodu przewód piersiowy jest jakby przyklejony do aorty, tętno której wywiera nań nacisk wyższy od ciśnienia skurczowego. Podobnie ciśnienie skurczowe wtłacza limfę w mniejszym układzie limfatycznym, za pośrednictwem tętnic szyjnej, podobojczykowej i ramiennej.

Samo ujście limfy do żyły jest bardzo proste – jedna zastawka blokująca przedostanie się krwi do przewodów limfatycznych załatwia sprawę.

Układ limfatyczny zbiera i odprowadza do krwiobiegu jako limfę około 5 litrów płynu tkankowego w ciągu doby, czyli mniej więcej tyle, ile krwi przepompowuje serce w ciągu jednej minuty. Może nie jest to ilość imponująca, jednakże warto zwrócić uwagę, że zadaniem układu limfatycznego nie jest li tylko przepompowywanie limfy, ale nade wszystko jej filtrowanie. Każdy musi przyznać, że przefiltrowanie takiej ilości limfy w ciągu każdej doby jest wynikiem nie lada, zwłaszcza że nie jest to zwykłe filtrowanie, lecz filtrowanie biologicznie aktywne, realizowane według wyrafinowanej taktyki systemu odpornościowego.

* Kępki Peyera to skupiska grudek limfatycznych, znajdujących się w błonie śluzowej jelita cienkiego, głównie w jelicie krętym.

Dymorfizm płciowy w postaci gruczołów sutkowych pojawia się dopiero w wieku pokwitania. Wcześniej chłopcy i dziewczęta niczym się pod tym względem nie różnią. Z rozwojem gruczołu sutkowego wiąże się rozwój tkanki, za czym idzie rozwój naczyń krwionośnych i limfatycznych, ale nie przybywa mięśni, które by tłoczyły zwiększoną ilość limfy do najbliższych węzłów chłonnych. Czyżby jakaś niedoróbka natury?

Spójrzmy na kobiety plemion żyjących w warunkach pierwotnych. One w ogóle nie noszą biustonoszy ani niczego innego, co by unieruchamiało ich piersi, dzięki czemu, swobodnie zwisając, uroczo podrygują przy każdym ruchu.

Pierwsze wzmianki o unieruchamianiu piersi pochodzą ze starożytnej Grecji, lecz nie było ono podyktowane wymogami mody, jak dziś. Kobiety zakładały specjalne opaski na piersi tylko na czas zawodów, w których w starożytnej Grecji kobiety uczestniczyły na równi z mężczyznami i, jak mężczyźni, przywiązywały do nich dużą wagę. Brak jest wiarygodnych źródeł historycznych, ale istnieje teoria, że łuczniczki obwiązywały sobie tylko jedną pierś, by nie przeszkadzała w napinaniu cięciwy łuku, co mogło być podstawą mitu o amazonkach obcinających sobie jedną pierś.

GorsetJako moda usztywnianie piersi pojawiło się stosunkowo niedawno, bo w XVI wieku, i nie było powszechne, jak dziś, gdyż nie wszystkie kobiety „wbijały się” w gorsety, a jedynie damy katowały swoje ciała w ten wyrafinowany sposób. Gorset był celowo za ciasny, co umożliwiało modelowanie sylwetki poprzez ściśnięcie talii za pomocą specjalnych sznurowadeł, wskutek czego następowało podniesienie biustu widocznego w głębokim dekolcie. W gorsecie piersi nie były rozdzielone, jak we współczesnym biustonoszu, lecz ściśnięte do siebie.

Biustonosz w dzisiejszym kształcie został opatentowany w Stanach Zjednoczonych w roku 1914. Autorką patentu była tancerka Mary Phels Jacob (1891-1970). Jej biustonosz miał osobne miseczki dla każdej piersi, przez co pozostają one na swoich naturalnych miejscach, natomiast ramiączka unoszą je w górę, przez co zostają nienaturalnie usztywnione.

Obecnie dziewczynki, gdy tylko pojawią się zarysy piersi, a nawet wcześniej, dosłownie nie rozstają się z biustonoszem. Dobrze, jeśli zdejmują go do snu. Czy może to być przyczyną coraz częstszych zachorowań na raka piersi? Przyczyną zapewne nie, ale że zablokowanie odpływu limfy z piersi może stwarzać warunki dla przetrwania i rozwoju komórki nowotworowej, to nie ulega wątpliwości.

Nowotworzenie nie jest niczym niezwykłym. W organizmie człowieka każdej doby powstaje około tysiąca komórek nowotworowych, które są niszczone przez system odpornościowy. Ale gdy komórka nowotworowa powstanie w miejscu, w którym system odpornościowy jej nie dosięgnie, dostaje szansę nie tylko na przetrwanie, ale także rozpoczęcie procesu podziału, w wyniku którego powstaje tkanka nowotworowa. Takim właśnie miejscem jest gruczoł sutka, gdy zostanie pozbawiony możliwości odprowadzenia limfy, z prądem której komórka nowotworowa zostałaby przeniesiona do najbliższego węzła chłonnego i tam zniszczona. Tak więc unieruchomienie piersi nie jest przyczyną zmian nowotworowych w ich obrębie, ale stwarza warunki predysponujące do zaistnienia tych zmian.

Tak się składa, że mimo iż jestem bioenergoterapeutą, to masaż jest moim głównym zajęciem w pracy z pacjentami, w związku z czym na co dzień wykonuję masaż piersi. Nie pamiętam, żebym kiedyś spotkał piersi, do których nie miałbym zastrzeżeń. Przeważnie są one przepełnione złogami o rozmaitym zaawansowaniu – od konsystencji ciasta, a więc świeżych, do twardych zwapnionych struktur, a więc starych. Do tego dochodzą zmiany mastopatyczne, co w przełożeniu na język ogólnie zrozumiały znaczy, że znajdują się w nich zwłóknienia, torbiele i guzki. Taki właśnie obraz spotykam u kobiet w każdym wieku, nie wyłączając dziewcząt, u których ledwie co rozwinęły się piersi.

Co, oprócz masażu, proponowałbym kobietom, żeby zminimalizować podatność piersi na zmiany nowotworowe? Podstawowym warunkiem jest uszczelnienie nabłonka jelitowego, by nie przenikały przezeń substancje niestrawione, gdyż najprawdopodobniej to właśnie one zalegają w gruczołach sutkowych, blokując odprowadzenie limfy.

Na drugim miejscu postawiłbym ruch, który jest konieczny do wygenerowania ciśnienia w przewodach limfatycznych w celu nie tylko dostarczenia limfy do węzłów chłonnych, ale także do przeciśnięcia jej przez stawiające opór rdzenie tych węzłów. Nie namawiam, żeby kobiety wyrzuciły biustonosze, ale gdy nie mają potrzeby ich nosić, na przykład w domu, to niech nie noszą. Nie wiem, czy to wystarczy, ale zawsze to coś.

Autor: Józef Słonecki