Bioplazma

Bioplazma znana jest ludzkości od zarania dziejów. Była nazywana rozmaicie: prana, mana, qi (czytaj: czi), sakti, kundalini, moc duchowa, siła życiowa, duch boży. Przez współczesnych bioenergoterapeutów nazywana bywa materią subtelną, albo (niepoprawnie) energią subtelną. Od bioenergii bioplazma różni się tym, że nie jest energią, lecz materią.

Organizmy żywe bioplazmę pozyskują z materii nieożywionej. Organizm ludzki pozyskuje ją z powietrza i pożywienia. I tutaj narzuca się pytanie: czym jest owa bioplazma i skąd bierze się w materii nieożywionej? Najnowsze odkrycia naukowe wskazują, że jest to ciemna materia, stanowiąca około 23% składników Wszechświata. Dotychczas nauka nie potrafi potwierdzić jej obecności w naszym otoczeniu, natomiast obserwacja Wszechświata nie pozostawia co do jej istnienia żadnych wątpliwości. Gdzie zatem ukrywa się owa tajemnicza (dla nas – ludzi) materia. Okazuje się, że w materii konwencjonalnej, a więc tej, którą można wykryć metodami naukowymi i naszymi zmysłami, znajduje się wystarczająca ilość miejsca, by ową materię pomieścić. Mało tego. Wszystko wskazuje na to, że jakiś rodzaj materii wypełniającej wolne przestrzenie materii konwencjonalnej jest po prostu potrzebny po to, by w ogóle mogła ona istnieć w formie, w jakiej istnieje.

Ze szkoły wiemy, że materia, a więc wszystko co nas otacza, co możemy dotknąć, zobaczyć, powąchać, zbudowane jest z takich kulek – atomów. Zwykły zjadacz chleba wyobraża sobie atom jako taki mini układ planetarny: jądro i krążące wokół niego elektrony, ot i wszystko – cały atom. Rzeczywistość jest zupełnie inna, z ludzkiego punktu widzenia absolutnie niezrozumiała. Śmiało można powiedzieć, że ten niewyobrażalnie maleńki element wszystkiego co znamy stanowi dla nas największą tajemnicę, której zapewne nigdy nie poznamy.

Model budowy atomu wodoru autorstwa Nielsa Bohra

Atom wodoru ma najprostszą budowę ze wszystkich atomów, ponieważ posiada tylko jeden elektron, który rzekomo krąży wokół jądra zbudowanego z jednego protonu. Może się wydawać, że przedstawiony na rysunku model atomu ma zachwiane proporcje, względem wizji modelu atomu, wyniesionej ze szkoły. Elektron jest jakby za mały w stosunku do jądra, zaś jego orbita zbyt duża. I rzeczywiście – proporcje są zachwiane, tyle że w dugą stronę. Elektron bowiem jest 1840 razy mniejszy od jądra, więc gdyby miało ono wielkość zaprezentowaną na rysunku (około 1 cm), to 1840 razy mniejszego odeń elektronu w ogóle nie byłoby widać.

Gdyby powiększyć atom wodoru do takich rozmiarów, że jego jądro miałoby centymetr średnicy, to niewidoczny gołym okiem, bo 1840 razy mniejszy elektron znajdowałby się na orbicie oddalonej odeń o sześć kilometrów.

Kolejną niespodzianką jest fakt, że elektrony nie krążą po orbicie, niczym planety w układzie planetarnym, jak uczono nas w szkole, lecz znajdują się na niej tworząc powłoki elektronowe. Wniosek stąd, że gdybyśmy chcieli trafić jakąś cząsteczką elementarną w elektron znajdujący się na orbicie, to nawet nie musimy celować, bo zawsze trafimy. Fizycy osobliwość tę nazwali korpuskularno-falowym charakterem elektronu, co oznacza, że elektron na orbicie atomu jest jednocześnie cząsteczką (korpuskułą) i jednocześnie falą.

Osobliwe są mechanizmy utrzymujące elektrony na orbicie, niepozwalające im spaść na jądro, nawet pod działaniem dużych sił. Gdyby w atom uderzyć młotkiem – elektrony pozostaną na swoich orbitach. Gdyby na atomie postawić blok mieszkalny – elektrony pozostaną na swoich orbitach. Gdyby na atomie postawić kulę ziemską – elektrony pozostaną na swoich orbitach. Gdyby na atomie postawić Słońce – elektrony pozostaną na swoich orbitach. Dopiero wygasająca gwiazda wielkości 8 - 10 Słońc, zapadając się, może zmusić elektrony do spadnięcia na jądra. Powstała w ten sposób gwiazda neutronowa, zredukowana o przestrzeń zajmowaną przez powłoki elektronowe atomów, ma średnicę 10 - 15 km.

Nauka nie ma zielonego pojęcia, w jaki sposób elektrony tak się rozpychają, że 99,999999999999% objętości atomu wypełnia... No właśnie – co wypełnia? Nauka mówi, że pustka, ale czy pustka może wypełniać? Czym jest owa pustka, która utrzymuje elektrony na niewiarygodnie stabilnych orbitach? Osobliwa musi być ta pustka, mająca charakter wszechświatowy, wszelkie bowiem dane wskazują jednoznacznie, że wszystkie atomy we wszystkich miejscach Wszechświata zachowują się tak samo. Co decyduje o tych uniwersalnych cechach atomów? Pustka? Nauka mówi, że prawa natury. No dobrze, ale jakie prawa natury. Nauka mówi, że są to oddziaływania słabe. Ale co to są owe oddziaływania słabe – tego już nauka nie wyjaśnia. Każe wierzyć, że tak jest, i już.

Myśliciele od dawien dawna postulują istnienie Absolutu, czyli uniwersalnego algorytmu Wszechświata – wzorca, w którym zakodowane są wszystkie prawa natury. Ów Absolut nazywany bywa różnie – Ideał, Bóg, Stwórca, Natura, Mądrość Wszechrzeczy, Mózg Wszechświata. A gdzie ów Absolut miałby się znajdować? Jedni twierdzą, że w niebie, inni, że wszędzie. Ale gdzie wszędzie? W każdej cząsteczce, w każdym atomie...? Czemu nie?

Absolut wyjaśnia wiele niewyjaśnionych zagadek Wszechświata, między innymi fenomen utrzymywania się elektronów na ściśle wyznaczonych orbitach. Wyjaśnia też inną zagadkę, frapującą ludzkość od jej zarania, mianowicie zagadkę powstania życia. Jeśli ów wzorzec jest tak powszechny we Wszechświecie, jak się sądzi, to także życie we Wszechświecie jest powszechne. Wystarczy tylko, by powstały odpowiednie warunki, a wzorzec zawierający wszystkie prawa natury sprawi, że pierwiastki połączą się w aminokwasy, te zaś w białka, zapoczątkowując proces zwany życiem. Ten pogląd jest coraz częściej uznawany także przez naukę, o czym możemy się dowiedzieć z dokumentalnego filmu Czy Darwin zabił Boga? 

Pytanie brzmi: czym jest ów Absolut – wzorzec zawierający komplet praw natury? Zapewne musi to być rodzaj osobliwej materii. Jeśli tak jest w istocie, to jak ulał nadaje się do tego ciemna materia, stanowiąca około 23% masy Wszechświata, a więc przeszło 6 razy więcej od materii konwencjonalnej, czyli zbudowanej z atomów, w których jest dość miejsca, by tę ciemną materię pomieścić.

Niezbędną do prawidłowego funkcjonowania bioplazmę ludzki organizm pobiera z powietrza i pożywienia. Wiele wskazuje na to, że jest nią ciemna materia, wypełniająca pustą przestrzeń atomów. Nie ma na to oczywiście dowodów, ale takie założenie wydaje się być słuszne, zwłaszcza że znana i ze wszech miar słuszna zasada Ockhama zakazuje tworzenia nowych bytów ponad potrzebę.

Pozyskana z powietrza i pożywienia bioplazma zużywana jest na bieżące potrzeby organizmu, zaś jej nadmiar magazynowany jest pomiędzy przednią a tylną czakrą śledziony, w sanskrycie nie bez powodu zwanych prana. Od ilości nagromadzonej bioplazmy zależą siły witalne człowieka.

Charakter bioplazmy jest osobliwy, a więc niedający się wyjaśnić przy pomocy znanych nauce praw natury. Być może dlatego, że sama w sobie bioplazma jest Prawem Natury? Na to przypuszczenie dowodów nie ma i raczej nigdy nie będzie, zwłaszcza że właściwości bioplazmy wydają się być nie z tego świata.

Starożytne cywilizacje doskonale zdawały sobie sprawę z istnienia bioplazmy. Opisywano ją we wszystkich miejscach świata i we wszystkich epokach. Regionalnie nazywano ją rozmaicie: prana, mana, qi, sakti, kundalini, dao, moc duchowa, siła życiowa, duch boży. W filozofii starożytnej nazywana była eterem, czyli piątym elementem (żywiołem), obok wody, ognia, ziemi i powietrza, tj. kwintesencją (łac. quinta essentia – piąta esencja) jednocząca cztery podstawowe elementy Wszechświata.

Franz Anton Mesmer (1734 - 1815) mając 19 lat przypadkiem znalazł się w lesie w chwili, gdy drwala przygniotło drzewo. Na miejscu nie było żadnych materiałów opatrunkowych, więc na krwawiącą ranę na nodze Mesmer przyłożył chusteczkę, a potem przytrzymywał ją swoją dłonią, spodziewając się, że za niedługo chusteczka zacznie przeciekać, ale nic takiego nie nastąpiło – rana przestała krwawić. Tak od ręki. Mało tego. Po kilku dniach rana wygoiła się bez jakichkolwiek komplikacji, mimo że była zanieczyszczona mchem i drzazgami. Ten incydent wywarł na młodym Mesmerze tak duże wrażenie, że podjął studia medyczne na Uniwersytecie Wiedeńskim, których wcześniej nie planował.

Podczas studiów Mesmer żywo interesował się nie tyle wpływem leków na zdrowie ludzkie, co wpływem na nie nieznanego dotychczas czynnika kosmicznego, który później nazwał fluidem. O nietypowych, jak na lekarza, zainteresowaniach Mesmera świadczy jego praca doktorska, zatytułowana De planetarum influxu in corpus humanum (łac. O wpływie planet na ciało ludzkie), którą obronił i uzyskał tytuł doktora medycyny. Następnie otworzył prywatny gabinet lekarski.

W swojej praktyce lekarskiej Mesmer bardziej skupiał się na, jakbyśmy dzisiaj określili, seansach bioenergoterapeutycznych, niż przypisywaniu leków. Efekty tych zabiegów znacznie przewyższały efekty lekarzy poprzestających na diagnozowaniu objawów i przepisywaniu przeciwko nim leków. Mesmer zapragnął podzielić się ze światem medycznym swoimi osiągnięciami. W roku 1776 wydał drukiem niewielką, liczącą 66 stron broszurę. Przesłaniem tego dzieła jest 27 punktów, w których Mesmer zawarł swoją doktrynę:

  1. Istnieje wzajemny wpływ pomiędzy ciałami niebieskimi, Ziemią oraz organizmami żywymi.
  2. Istnieje fluid przenikający wszystko i nieznoszący próżni, którego subtelność nie pozwala na jakiekolwiek porównanie. Ze swej natury fluid ten jest zdolny do otrzymania, rozszerzenia i przenoszenia wszelkich wrażeń ruchowych i jest środkiem tego wpływu.
  3. To wzajemne oddziaływanie podporządkowane jest prawom mechanicznym, do tej pory nieznanym.
  4. Z powyższego oddziaływania wynikają efekty alternatywne, które można traktować jako przypływ i odpływ.
  5. Ten przypływ lub ten odpływ jest mniej lub więcej ogólny, mniej lub więcej poszczególny i mniej lub więcej złożony, a to w zależności od przyczyn, jakie go wywołują.
  6. Dzięki tej „operacji”, najbardziej uniwersalnej ze wszystkich jakie ofiaruje nam natura, ujawniają się aktywne oddziaływania pomiędzy ciałami niebieskimi, Ziemią i jej elementami.
  7. Od tejże „operacji” uzależnione są właściwości materii i organizmów żywych.
  8. Ciało zwierzęcia odczuwa alternatywne efekty oddziaływania tego czynnika na układ nerwowy, a więc jako pobudzenia nerwów (podrażnienie).
  9. Wpływ ten manifestuje się zwłaszcza w ciałach ludzkich, powodując w nich właściwości takie, jakie posiada magnes. Analogicznie więc rozróżnia się przeciwstawne sobie bieguny, które mogą zostać połączone, zmienione, zniszczone (zlikwidowane) lub wzmocnione.
  10. Właściwość ciał zwierzęcych, która czyni je zdolnymi do odczuwania wpływów ciał niebieskich i do wzajemnego odczuwania w stosunku do tych, które je otaczają, stanowi analogię do oddziaływania magnesu, co zmusza do nazwania jej... magnetyzmem zwierzęcym.
  11. Działanie i możliwości scharakteryzowanego w ten sposób magnetyzmu zwierzęcego mogą udzielać się innym ciałom ożywionym i nieożywionym. Jedne i drugie stają się więc mniej lub bardziej wrażliwymi.
  12. Czynność powyższa, jak i sama zdolność, może zostać przez te same ciała wzmocniona i poszerzona.
  13. W trakcie doświadczeń obserwuje się przemieszczanie się materii, której subtelność przenika przez wszystkie ciała bez jakiejkolwiek straty swej aktywności.
  14. Działanie jej odbywa się na wielkich odległościach bez pośrednictwa jakichkolwiek innych ciał.
  15. Działanie to może być odbite i wzmocnione przez lustro, podobnie jak zachodzi to wobec światła.
  16. Łączy się ona, udziela oraz rozszerza i powiększa poprzez dźwięk.
  17. Powyższa zdolność magnetyzmu może być akumulowana, koncentrowana i przenoszona.
  18. Nie wszystkie ciała ożywione są jednakowo wrażliwe, zdarza się nawet, chociaż zachodzi to nader rzadko, iż mogą one posiadać właściwości tak dalece przeciwstawne, że sama ich obecność (podczas zabiegu – przyp. JS) całkowicie unicestwia wszelkie rezultaty magnetyzmu w innych ciałach.
  19. Ta przeciwstawna, opozycyjna siła przenika również wszelkie ciała i podobnie może być przekazywana, akumulowana, powiększająca się, przenoszona, a także może ulegać odbiciu od lustra lub wzmocnieniu przez dźwięk. Stanowi to nie tylko brak czegoś, ale i sprawczą zdolność opozycji.
  20. Magnes, czy to naturalny, czy sztuczny, jest – podobnie jak inne ciała – wrażliwy na magnetyzm zwierzęcy, a także na inne zdolności opozycji, co nie przeszkadza, że zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku, jego działania na żelazo lub igłę kompasową nie doznaje najmniejszego zakłócenia. Dowodzi to, że zasada magnetyzmu zwierzęcego różni się zasadniczo od tej, jaka dotyczy minerałów.
  21. Ten system jest w stanie dostarczyć nowych wyjaśnień dotyczących natury ognia i światła, a także teorii grawitacji, zjawiska przypływów i odpływów, magnesu i elektryczności.
  22. Dzięki faktom pozna się, że magnes i sztucznie wytworzona elektryczność, jeśli chodzi o choroby, reprezentuje jedynie własności wspólne z kilkoma innymi czynnikami, jakie ofiaruje nam przyroda. Jeżeli więc dzięki zastosowaniu ich uzyskuje się korzystne rezultaty, to osiągane one zostają dzięki magnetyzmowi zwierzęcemu.
  23. Dzięki praktycznym regułom, jakie zostaną ustanowione, uda się potwierdzić przez fakty, iż powyższa zasada może natychmiast leczyć choroby nerwowe, a pośrednio i inne.
  24. Przychodząc z pomocą, lekarz jest uświadomiony odnośnie sposobu używania i stosowania swych środków leczniczych, doskonalenia ich oddziaływania oraz wywoływania i kierowania zbawczymi kryzysami (przesileniami) tak, aby nad nimi panować.
  25. Przekładając metodę, można wskazać za pomocą nowej teorii chorób uniwersalną użyteczność zasady, jaka została im przeciwstawiona.
  26. Posiadając jej znajomość, lekarz z całą pewnością będzie w stanie ocenić (określić) początek, naturę oraz postępy chorób najbardziej skomplikowanych. Przeciwstawi się ich rozwojowi i doprowadzi do uzdrowienia, nigdy nie narażając chorego na rezultaty niebezpieczne lub szkodliwe skutki, niezależnie od wieku, temperamentu i płci. Także i kobiety ciężarne w okresie rozwiązania odnosić będą te same korzyści.
  27. I wreszcie powyższa doktryna pozwoli lekarzowi na właściwą ocenę chorób, na jakie mógłby on być narażony. Sztuka leczenia osiągnęłaby więc najwyższą doskonałość.

Jak widzimy, Mesmer nie rozróżnia bioenergii i bioplazmy, nadając im wspólne miano: fluid. Pamiętajmy jednak, iż jest on prekursorem, co znaczy, że nie miał jakiegokolwiek źródła wiedzy, poza tą zgromadzoną przez samego siebie. Nie mógł zatem wymienić poglądów z kimkolwiek. Był zdany wyłącznie na własne wnioski. Tym niemniej fluid jako wspólne określenie bioplazmy i bioenergii funkcjonował jeszcze 100 lat po śmierci Mesmera.

Samo oddziaływanie terapeuty na chorego, a więc oddziaływanie organizmu na organizm, Mesmer nazywa magnetyzmem zwierzęcym, przy czym zastrzega, że chodzi jedynie o analogię do magnesu, nie zaś właściwości magnesu. Należy się domyślać, że rozszerzenie owego magnetyzmu, który nie jest magnetyzmem, także na zwierzęta miało na celu zaprzeczenie oskarżeniom współczesnych, jakoby w grę wchodził tutaj wyłącznie efekt placebo.

Magnetyzm zwierzęcy kojarzony bywa z hipnozą, a to za sprawą autorów książek i artykułów piszących o czymś, o czym nie mają dostatecznej wiedzy. Dużym wyzwaniem dla Mesmera były wiedeńskie damy, które często miały kłopoty zdrowotne nie tyle o podłożu cielesnym, co psychicznym. W takich przypadkach Mesmer siadał naprzeciwko chorej, ujmował jej dłonie w swoje i patrzył jej w oczy tak długo, czasami godzinami, aż ta wpadnie w swoisty stan świadomości. Obecnie wiemy, że jest to trans hipnotyczny. Mesmer tego nie wiedział i nazywał zbawczym kryzysem (patrz punkt 24. doktryny Mesmera), złośliwcy zaś orzekli, że Mesmer wywiera na owe kobiety magnetyzm zwierzęcy, co dla osób nieznających bądź nierozumiejących doktryny Mesmera miało wydźwięk pejoratywny. Potem długo jeszcze hipnozę nazywano magnetyzmem zwierzęcym, zwłaszcza że na początku miała zastosowanie wyłącznie w pokazach scenicznych. Obecnie ta specyficzna metoda bezpośredniego wpływu na podświadomość, z pominięciem świadomości, weszła na stałe do praktyki klinicznej.

Nie stało się to, czego pragnął Mesmer. Wiedeńscy lekarze ani myśleli włączyć jego metody do swojej praktyki. Wprost przeciwnie. W miarę jak Mesmer odnosił coraz większe sukcesy, rosła liczba jego przeciwników, a potem wrogów.

Do wiedeńskich władz docierało tak dużo skarg na Mesmera, że został wydany rozkaz aresztowania go. Miało ono nastąpić rano, jednak jakaś życzliwa, zapewne za coś wdzięczna osoba uprzedziła go o tym, dzięki czemu Mesmer zdążył uciec z Wiednia, zanim do jego drzwi zapukała policja.

Po ucieczce z Wiednia Mesmer udał się do liberalnego Paryża, gdzie szybko zyskał rozgłos jako niezwykle skuteczny lekarz, posługujący się niekonwencjonalnymi metodami. Wynajął dużą posesję, na której gromadziły się tłumy ludzi oczekujących na przyjęcie. Najpierw Mesmer próbował organizować seanse zbiorowe, ale prócz spektakularnych odczuć biorących w nich udział nie przyniosły zadowalających efektów zdrowotnych. Mesmer szybko ich zaniechał i przyjął pomocników, których nauczył swojej metody, zwanej już wtedy mesmeryzmem. Od tego czasu uczniowie zajmowali się pacjentami z niższych sfer społecznych, Mesmer zaś przyjmował przedstawicieli wyższych sfer.

Paryskie środowisko medyczne nie mogło ścierpieć, że jakiś austriacki hochsztapler, jak go nazywano, zagarnia należne im pieniądze i sławę. Władze miejskie, do których docierały skargi na Mesmera, nie znalazły w jego działalności niczego niestosownego, toteż lekarsko-aptekarski establishment paryski złożył skargę do króla Ludwika XVI, ten zaś zlecił zbadanie sprawy Francuskiej Akademii Nauk, która powołała specjalną komisję, mającą wyjaśnić tę sprawę z naukowego punktu widzenia.

W skład komisji naukowej weszły największe sławy ówczesnego świata naukowego, m.in.: astronom Jean Sylvain Bailly, chemik Antoine Laurent de Lavoisier, botanik Antoine Laurent de Jussieu, a także znany amerykański fizyk Benjamin Franklin. Naukowców nie interesowało samo leczenie jako takie, lecz ów tajemniczy fluid, opisywany w doktrynie Mesmera. Wykonano szereg doświadczeń i stwierdzono: „Nic nie wskazuje na istnienie zwierzęcego fluidu magnetycznego, a zatem fluid ten, jako nieistniejący, nie może wywoływać dobroczynnych skutków leczniczych.” Benjamin Franklin swoją negatywną opinię uzasadnił słowami: „To, czego nie da się zobaczyć, dotknąć ani powąchać, po prostu nie istnieje.”

Werdykt komisji naukowej nie usatysfakcjonował żadnej ze stron sporu – Mesmera, który liczył na naukowe potwierdzenie istnienia fluidu, a także lekarzy i aptekarzy, gdyż wprawdzie komisja zanegowała istnienie fluidu, ale nie zanegowała leczenia bez leków, a jedynie wskutek oddziaływania magnetyzmu zwierzęcego. W tej sytuacji Francuskiej Akademii Nauk nie pozostało nic innego, jak powołać kolejną komisję, tym razem medyczną.

Mesmer pokładał duże nadzieje w komisji lekarskiej. Wszak już Hipokrates napisał: „Człowiek, który nieobeznany jest z wiedzą astrologii, zasługuje raczej na miano błazna, aniżeli lekarza.” Liczył zatem na to, że czołowe autorytety medyczne nie zechcą wyjść na błaznów, toteż chętnie wzbogacą arsenał medyczny w nowy sposób diagnozowania i leczenia chorób przy pomocy kosmicznego fluidu, więc bez oporu przystał na eksperyment zaproponowany przez komisję. Wyszukano zatem w paryskich szpitalach siedemnastu chorych, których choroba, wedle zajmujących się nimi lekarzy, była nieuleczalna. Po serii zabiegów jedenastu z nich Mesmer wyleczył, pozostałych sześciu nie. I to był koronny dowód dla komisji: nieuleczalnie chorych wyleczyć się nie da, nawet przy pomocy jakiegoś tam kosmicznego fluidu, o czym świadczy tych sześć przypadków. A co z tymi jedenastoma, uzdrowionymi przez Mesmera? Tutaj sprawa dla komisji także była jasna: po prostu pomylili się lekarze, kwalifikując ich przypadki jako nieuleczalne, bo gdyby rzeczywiście byli chorzy nieuleczalnie, to nie można byłoby ich wyleczyć. Skoro zatem zostali wyleczeni, to i tak by wyzdrowieli, nawet bez kosmicznego fluidu, którego istnienie zanegowała komisja naukowa.

Sprawą żywo interesowały się paryskie gazety, które do tej pory przedstawiały każdy przypadek wyleczenia za pomocą magnetyzmu zwierzęcego jako niebywałą sensację. Doniesienia te były tak częste, że w końcu przestały budzić zainteresowanie. Po werdykcie obu komisji pierwsze strony gazet zdominowały sensacyjne doniesienia także o Mesmerze, ale tym razem jako hochsztaplerze żerującym na ludzkiej naiwności. Kariera Mesmera była skończona. Powrócił w rodzinne strony, gdzie w zapomnieniu dożył późnych lat starości. Zmarł mając lat 82.

Metodę Mesmera, zwaną mesmeryzmem, przejęli jego uczniowie, zwani mesmerystami, ci zaś wyszkolili swoich uczniów, i tak do końca XVIII wieku magnetyzm zwierzęcy rozprzestrzenił się na całą Europę. Przez cały XIX wiek i w pierwszej połowie wieku XX magnetyzm zwierzęcy cieszył się pewnym powodzeniem, głównie wśród prostego ludu, na równi z różnego rodzaju szamanami, zaklinaczami, wiedźmami, szeptuchami i zwyczajnymi oszustami.

W drugiej połowie XX wieku magnetyzmem zwierzęcym zainteresowali się naukowcy, głównie z byłego Związku Radzieckiego i Stanów Zjednoczonych. Wnikliwe badania wykazały istotną nieścisłość w doktrynie Mesmera. Okazało się bowiem, że fluid nie jest jednym czynnikiem, lecz dwoma, tyle że występującymi równocześnie. Owe dwa czynniki to energia, którą nazwano bioenergią, i materia, którą nazwano bioplazmą. Należało też zmienić nazwę magnetyzmu zwierzęcego na jakąś bardziej naukową. Tym sposobem pojawiła bioenergoterapia. Nazwa ta, trzeba przyznać, oddaje wiernie istotę oddziaływania jednego organizmu na drugi, ale ma jedną wadę – jest nieco długawa. Dlatego potocznie nazywa się ją bioterapią.

W latach siedemdziesiątych XX wieku starano się nadać bioenergoterapii rangę nauki. Szkopuł w tym, że podstawnych czynników oddziaływania w tym specyficznym systemie leczenia, czy raczej uzdrawiania, nie można udowodnić metodami naukowymi. Z tego względu do bioenergoterapii przylgnęła łatka pseudonauki. Tym niemniej badania tego fenomenu trwają nieprzerwanie. Niestety, idą one w dwóch oderwanych od siebie kierunkach – jedni badają bioenergię, drudzy zaś bioplazmę.

Na rynku księgarskim ukazało się do tej pory i wciąż się ukazuje mnóstwo literatury poświęconej rzekomo bioenergoterapii. W rzeczywistości przynoszą one więcej szkody bioenergoterapii niż pożytku, gdyż prezentują ją jako poplątanie czarów i orientalnej symboliki. Rzetelnej wiedzy, opartej na zapoczątkowanych przez Mesmera badaniach naukowych, nie ma. Nie może zatem dziwić, że ludzie myślący racjonalnie po prostu w bioenergoterapię nie wierzą.

Autor: Józef Słonecki