Obecnie magia to wart miliony dolarów rynek oferujący tysiące amuletów z całego świata i z rozmaitych kultur. Producenci i sprzedawcy reklamują amulety jak każdy inny towar, przypisując im niewiarygodne wręcz właściwości magiczne. Specjaliści tej branży nie mają żadnych zahamowań, toteż bez żenady popełniają wszelkiego rodzaju nadużycia, wypisując wierutne bzdury i zmyślone historyjki. Nie ma sensu opisywać ich wszystkich, niemniej jednak warto przyjrzeć się tym najpopularniejszym, które prawdziwej magii wyrządzają najwięcej szkody, czyniąc ją coraz mniej wiarygodną.
Tak zwany krzyż ankh nigdy nie był ani krzyżem ani amuletem, ani tym bardziej talizmanem. Był po prostu przedmiotem użytkowym; narzędziem rolniczym – sadzakiem używanym przez starożytnych Egipcjan do sadzenia trzciny papirusowej.
Trzcina papirusowa nie jest rośliną nilową, jak się powszechnie uważa. Obecnie nie można spotkać tej rośliny nad Nilem, natomiast w czasach starożytnych trzcina papirusowa gęsto zarastała brzegi górnej delty Nilu. Nie było to kwestią przypadku, lecz rozmyślnego działania, Egipcjanie bowiem uprawiali trzcinę papirusową, o czym się już dziś nie pamięta.
Pierwszym etapem uprawy trzciny papirusowej było pozyskanie szczepek, na które wykorzystywano młode pędy wyrastające z pni pozostałych po papirusowych żniwach. Gdy pędy osiągały długość około 10 centymetrów, pośpiesznie, żeby zdążyć przed corocznym wylewem Nilu, wyrywali z miękkiego, mulistego dna owe pnie wraz z korzeniami i zwozili na brzeg.
Szczepki, czyli odcięte młode pędy z charakterystycznym dla papirusów pojedynczym baldachimem liści, wsadzali do naczynia z wodą, ale niejako do góry nogami, czyli liśćmi w dół, i czekali, aż w miejscu, gdzie liście łączą się z łodygą pojawią się nowe pędy, z których wyrosną sadzonki.
Bulwiaste korzenie trzciny papirusowej są bogate w skrobię, więc używano je do przygotowania posiłków. Reszta też się nie marnowała, gdyż po wysuszeniu służyła jako opał.
Gdy wody Nilu opadały, szczepki trzciny papirusowej osiągały wysokość około półtora metra. Teraz następował najważniejszy etap uprawy tej rośliny – wysadzanie brzegów Nilu. Nie było to proste, wziąwszy pod uwagę, że rośliny sadzono z łodzi na głębokości 10 - 30 centymetrów, natomiast sadzenie wymagało wielkiej precyzji, od której zależały przyszłe zbiory. Rzadko wysadzone rośliny mają zbyt krótkie, choć grube łodygi, zaś wysadzone gęsto mają długie łodygi, ale cienkie. Łodygi prawidłowo, a więc nie za gęsto ani za rzadko posadzonej trzciny papirusowej osiągały cztery metry wysokości i grubość męskiego ramienia.
Precyzję wymaganą przy sadzeniu trzciny papirusowej zapewniały starożytnym Egipcjanom specjalne sadzaki. Najstarsze modele wykonane były ze zgiętej w kabłąk łodygi trzciny papirusowej. W połowie długości ramiona pałąka łączyły się, następnie nieco rozszerzały, na kształt odwróconej litery V. W miejscu złączenia ramion pałąka, na krzyż, czyli w poprzek, przebiegała specjalna poprzeczka, także z łodygi trzciny papirusowej. Obie części związane były sznurkiem z trzciny papirusowej, dzięki czemu powstawało funkcjonalne narzędzie – sadzak. Późniejsze modele sadzaków, wykonane z kamionki* albo z brązu, były tych samych rozmiarów i wyglądały tak samo, za wyjątkiem sztyftu, który był pojedynczy, lekko rozszerzający się ku dołowi.
Sadzenie trzciny papirusowej wywoływało mętnienie wody, toteż musiała ona być sadzona po omacku. Sadzący, siedząc w łodzi, wkładał sadzak do wody i obracając nim w prawo i lewo wymacywał końcówką ramienia poprzeczki położenie najbliższych sadzonek.
By nie uszkodzić kory, końcówka poprzeczki sadzaka była nieco rozszerzona i zaokrąglona. Po ustaleniu miejsca, w którym należy zasadzić sadzonkę, należało wbić trzon sadzaka w bagno tak głęboko, by poprzeczka dotknęła jego powierzchni. Następnie sadzak należało obrócić i wyjąć.
Trzon sadzaka był nieco rozszerzony, dzięki czemu powstawał otwór o szerokim dnie, na które mogły swobodnie opaść korzenie sadzonki, gdy została włożona do otworu. Gdy w końcu brzegi górnej delty Nilu zostały obsadzone trzciną papirusową, pozostawało tylko czekać na żniwa, po których pozostawały pozornie martwe pnie. Pozornie, bowiem po pewnym czasie puszczały nowe pędy, a więc odżywały – powstawały z martwych, o czym święcie przekonani byli starożytni Egipcjanie.
Trzcina papirusowa miała olbrzymie znaczenia dla starożytnych Egipcjan. W delcie Nilu nie rosły drzewa, więc jej łodygi były głównym materiałem budowlanym. Robiono z nich wszystko – meble, naczynia, narzędzia, łodzie, żagle, maty, powrozy, odzież. Najdorodniejsze okazy przeznaczano na produkcję starożytnego materiału piśmienniczego – papirusu, który był najważniejszym towarem eksportowym starożytnego Egiptu, przynoszącym największe zyski elicie, przede wszystkim Faraonowi.
Dla starożytnych Egipcjan trzcina papirusowa była dowodem, że jest możliwa kontynuacja życia nie tylko poprzez wydanie jego owoców – ziaren, dzieci – ale także w wyniku przekazania pierwiastka życia, który oni nazywali ka. Ale tutaj musiał być zachowany pewien warunek – ciało, z którego może odrodzić się życie. W przypadku trzciny papirusowej był to pień pozostały po żniwach, zaś w przypadku człowieka – mumia. Nie może zatem dziwić, że dla starożytnych Egipcjan symbolem życia był sadzak, bowiem to ten przyrząd w bezpośredni sposób kojarzył się z kontynuacją życia trzciny papirusowej.
Starożytni Egipcjanie nie znali jeszcze pisma alfabetycznego, pozwalającego zapisywać słowa jako wyrazy złożone z pojedynczych znaków – liter, lecz posługiwali się hieroglifami, czyli nowoczesnym (jak na owe czasy) pismem obrazkowym, w którym za pomocą symboli zapisywano popularne słowa, zaś rzadkie słowa były składanką symboli sylab i spółgłosek, na wzór dzisiejszych rebusów. Ponieważ słowo życie jest słowem popularnym, więc zapisywali je za pomocą jednego znaku: i czytali go: ankh, co po ichniemu znaczyło: życie. Wbrew pozorom, sposób zapisywania informacji za pomocą umownych znaków nie zanikł wraz z upadkiem cywilizacji staroegipskiej, i wciąż jest popularny na całym świecie, tylko że obecnie nie nazywa się ich hieroglifami, lecz piktogramami**.
Zapomnianą na tysiąclecia kulturę starożytnych Egipcjan odkrył pod koniec XVIII wieku Napoleon, który w roku 1798 ruszył na podbój Egiptu zabierając ze sobą 175 uczonych i artystów. Plonem tej wyprawy było mnóstwo rysunków przedstawiających hieroglify, czyli dziwne znaki pokrywające ściany świątyń i grobowców. Hieroglify zostały odczytane dopiero w roku 1822, natomiast do tego czasu nikt nie zdawał sobie sprawy, że to jest pismo. Tym niemniej szybko pojawiła się „fachowa” literatura, w której wszystkowiedzący specjaliści orzekli, że hieroglify to po prostu amulety starożytnych Egipcjan. Szczególną uwagę owych specjalistów zwrócił „krzyżyk z pętelką”, który – zwłaszcza na ścianach grobowców – pojawia się najczęściej, więc nadano mu największą magiczną moc. Można powiedzieć, że stał się wręcz ikoną magii europejskiej. W rzeczywistości hieroglif (ankh – życie) pojawia się w komorach grobowych nie jako magiczny znak, lecz jako słowo mówiące, że śmierć ciała zapoczątkowuje życie, ale pod warunkiem zachowania tego ciała w stanie, w którym bogowie będą mogli „wyhodować” z niego sadzonkę na kolejne życie, bo tak (w dużym uproszczeniu) pojmowali starożytni Egipcjanie życie wieczne – jako ciąg śmierci i odrodzeń, podobnie jak odradza się przyroda, po nocy nastaje dzień, zanika i odnawia się tarcza księżyca.
Malowidła na ścianach grobowców przedstawiają stylizowane krajobrazy, wizerunki zwierząt, a także sceny z codziennego życia starożytnych Egipcjan – sianie, zbiory, zabawy, święta. Wśród nich nie mogło zabraknąć oczywiście scen z uprawy trzciny papirusowej. Niektóre malowidła przedstawiają mężczyzn płynących łodzią, którzy na szyi mają zawieszone sadzaki do trzciny cukrowej. Dla starożytnych Egipcjan przesłanie tej sceny było jasne – rolnicy płyną sadzić trzcinę papirusową. Zgoła inaczej scenę tę interpretują specjaliści od magii wszelakich, według których starożytni Egipcjanie pozawieszali na szyi amulety i gdzieś płyną.
Inną sceną, przedstawianą na staroegipskich malowidłach, jest sadzenie trzciny papirusowej. W scenie tej rolnicy wkładają sadzaki do wód Nilu, bo taka była technologia uprawy trzciny papirusowej. Natomiast dla obecnych specjalistów scena ta ma charakter magiczny, gdyż opisuje... otwieranie Nilu. Z tego powodu „krzyżyk z pętelką” bywa nazywany... kluczem Nilu.
Na najstarszych malowidłach zobaczyć można drewniane, a właściwie trzcinowe sadzaki, mające „tajemnicze” rozdwojone trzpienie. Uznano je za szczególny typ amuletów, i nazwano dwojako: podwójny krzyż ankh albo krzyż Atlantów***.
Jeszcze więcej zamieszania robi ceremonia zmartwychwstania, przedstawiana na ścianach grobowców. W scenach tych bogowie podkładają zmarłemu pod nos uchwyt sadzaka, by powołać do życia jego ducha ka. Pozycja sadzaka jest odwrotna, co ma symbolizować odwrotne wsadzenie szczepki trzciny papirusowej, by „powołać do życia” sadzonkę. Jest oczywistym, że bogowie robią to, bo są bogami, zaś sadzak jest jedynie hieroglifem opisującym ten akt. Sam w sobie nic nie znaczy, ale nie dla współczesnych mistyków, dla których uchwyt sadzaka symbolizuje... kobiece łono.
Na rysunku obok widzimy boga Seta z atrybutami świadczącymi o najwyższej władzy w hierarchii staroegipskich bogów. W prawej ręce dzierży życie (ankh), w lewej śmierć (was).
W staroegipskich hieroglifach symbolem śmierci (was) była, jak łatwo się domyślić, sadzonka trzciny papirusowej. Te widełki u dołu to nie jakieś diabelskie widły, lecz typowe dla starożytnych Egipcjan symboliczne przedstawienie korzeni.
Charakterystycznie przechylona łodyga oznacza, że sadzonka dopiero co została wyjęta z naczynia z wodą, w którym wyrosła ze szczepki i rosnąc wśród setek innych musiała przechylić baldachim liści na bok, by złapać nieco niezbędnych do życia promieni słonecznych. Wyjęcie szczepki z naczynia z wodą oznacza jej śmierć, chyba że zostanie na powrót ożywiona, a więc zasadzona w mulistym dnie Nilu, kontynuując cykl życia. Tak bowiem starożytni Egipcjanie postrzegali śmierć, nie jako ostateczny koniec, lecz jako etap przejściowy na drodze do dalszego życia, ale nie bezwarunkowo. Podobnie jak dalsze życie sadzonki zależne jest od pewnej grupy ludzi wyposażonych w odpowiednie atrybuty nieśmiertelności – sadzaki – tak też życie człowieka uzależniali od pewnej grupy bogów mających władzę nad życiem i śmiercią, co symbolicznie przedstawiali za pomocą ogólnie zrozumiałych atrybutów – sadzaka i sadzonki. Toteż starożytni Egipcjanie wyraz nieśmiertelność zapisywali za pomocą dwóch sąsiadujących ze sobą hieroglifów:
Na wielu malowidłach widnieje scena, jak bogowie podtykają faraonowi rękojeść sadzaka. Nie ma w tym akcie nic magicznego. Rzecz w tym, że faraon był bogiem już za życia, więc po śmierci, siłą rzeczy, także był bogiem. Inni bogowie potwierdzają ten fakt, wręczając mu atrybut boskości.
* Kamionka to wyroby ceramiczne z gliny z dodatkiem piasku kwarcowego, wypalane w temperaturze 1230 – 1300 °C. Przed wypaleniem, wilgotną jeszcze powierzchnię, posypuje się sproszkowaną solą, dzięki czemu w procesie wypalania na powierzchni tworzy się twarda, szklista, wodoodporna warstwa, zwana polewą.
** Piktogram to przedstawienie wyrazu za pomocą obrazka. Typowe piktogramy to staroegipskie hieroglify, a także współczesne znaki drogowe i ostrzegawcze (np. przeciwpożarowe), informujące o miejscach noclegowych, lokalach gastronomicznych, ubikacjach, szpitalach. Piktogramy pełnią ważną funkcję w komunikacji, ponieważ dzięki zastąpieniu słowa pisanego obrazkiem bądź elementem graficznym zwiększają czytelność przekazu, a ponadto, co w obecnych czasach ma istotne znaczenie, pozwalają ominąć barierę językową.
*** Atlantyda – baśniowa kraina na wyspie położonej gdzieś na Atlantyku. Jednym autorem, który wspomniał o tej krainie, był grecki filozof Platon. Atlanci mieli być potomkami greckiego boga Posejdona i kobiety Klejto. Stworzyli zaawansowaną cywilizację, wspaniałe miasto z licznymi świątyniami, terenami wypoczynkowymi i torem wyścigów konnych. Wyspę któregoś dnia pochłonęło morze. Miało się to wydarzyć dziewięć tysięcy lat przed Platonem. Arystoteles, najsłynniejszy uczeń Platona, także filozof, nie wierzył w prawdziwość tej opowieści.
Podobnie jak krzyż z pętelką, na tym samym podłożu powszechnej niewiedzy i żądzy sensacji oraz rzekomych autorytetach czołowych mistyków, dbających głównie o rozgłos, tworzone są pozostałe, tak zwane magiczne właściwości kształtów. Pierwszym miał być kształt piramidy, który miał być, jak twierdzono: układem dla podnoszącej się spiralnie świetlnej energii. Ta piramidalna bzdura, według jej twórców, najczęściej dobrze prosperujących producentów piramidek, miała czynić cuda: ostrzyć żyletki, konserwować żywność, usuwać zmęczenie, pobudzać aktywność seksualną, a także leczyć wszystkie choroby, w tym – jakże by inaczej – raka.
Znamiennym przykładem twórczości w tej dziedzinie jest książka „Energia piramid”, w której dr Flanagan*, czołowy badacz energii piramid, zamieścił opis eksperymentu przeprowadzonego na zwierzętach: „Pewnego dnia mój przyjaciel umieścił na pół godziny swego ulubionego kota w piramidzie. Kot polubił piramidę i zaczął w niej sypiać. Na początku doświadczenia kot był nienasyconym amatorem mięsa. Po sześciu tygodniach przestał spożywać mięso i częściej głodował niż jadł. Dalsze badania wykazały, że kot zmienił dietę i chciał odżywiać się już tylko owocami, warzywami, serem i orzechami. Zwierzę stało się wegetarianinem! Spożywało surowe warzywa i owoce wszelkich gatunków: kantalupy, gruszki, pomarańcze i arbuzy. Rzecz miała się podobnie z innym kotem, jak również moim pudlem.”
W latach osiemdziesiątych XX wieku zapanował istny bum na wszelkiego rodzaju piramidki – blaszane, drewniane, plastikowe, papierowe, szklane, druciane, z tasiemek i sznurków. Ustawiano je wszędzie – na biurku, pod krzesłem, przy łóżku, pod łóżkiem, niektórzy w nich spali, a nawet mieszkali. Fałszywe teorie mają to do siebie, że nie sprawdzają się w życiu. Gdy okazało się, że zwolennicy piramidalnej teorii bzdury tak samo jak inni chorowali i umierali, zachwyt nad cudownymi piramidami znacznie przygasł, choć nie wygasł zupełnie.
* Gillis Patrick Flanagan, ur. w roku 1944 w Oklahoma City – amerykański wynalazca. W latach 70. XX wieku prowadził badania nad energiami piramid.
Kolejnym przykładem wydumanej magii kształtów, przypisywanej także starożytnym Egipcjanom, są kształty wahadełek radiestezyjnych. Definicja radiestezyjna mówi wyraźnie, że wahadełko jest tylko instrumentem odzwierciedlającym niedostrzegalne drgania mięśni radiestety wywołane przepływem przez jego ciało pewnego rodzaju energii, wyczuwanej jedynie przez organizmy żywe. Kształt wahadełka i surowiec, z którego zostało wykonane, nie ma żadnego znaczenia. Czołowi radiesteci najczęściej posługiwali się zawieszonym na nitce kasztanem, ewentualnie korkiem. Tak było do roku 1930, kiedy to w Karnaku – czterdziestohektarowych wykopaliskach w Egipcie – znaleziono dziwny ciężarek. Nikt nie wiedział, do czego on miałby służyć, prócz radiestetów, bo ci nie mieli wątpliwości, że ów ciężarek to Egipskie wahadełko o niezwykłej mocy. Nazwano go karnak. Potem znaleziono jeszcze dwa ciężarki, które nazwano imionami egipskich bóstw – izis i ozyrys. Tym sposobem większość współczesnych radiestetów ma na wyposażeniu kilka „staroegipskich” wahadełek, posiadających jakoby niezwykłe właściwości.
Sprawa w końcu wyszła na jaw, okazało się bowiem, że to nie żadne wahadełka, tylko piony, czyli ciężarki używane w egipskich poziomicach. Egipcjanie ciągle coś budowali, to zaś wymaga bezustannego sprawdzania poziomu. Naukowcy od dawna zastanawiali się, jakim sposobem starożytnym Egipcjanom udawało się utrzymać idealne poziomy we wszystkich wznoszonych budowlach. Początkowo sądzono, a właściwie wierzono, że budowę zalewali wodą, a następnie zaznaczali odpowiednie punkty, które potem łączyli sznurkiem, by w ten karkołomny sposób uzyskać wymagany poziom. Nikt nie kwapił się wyjaśnić, skąd budowniczowie wzięli na pustyni tyle wody. Założono, że skoro potrafili sprowadzić z bardzo daleka ciężkie kamienne bloki, to potrafili także sprowadzić wodę.
W egipskich wykopaliskach archeolodzy dość często znajdowali drewniane równoramienne trójkąty, przypominające dobrze nam znane ekierki. Wiedziano, że mają one coś wspólnego z budową, ale dotychczas sądzono, że były to kątowniki służące do wyznaczania kąta prostego, niezwykle ważnego na każdej budowie. Niedawne odkrycia ujawniły, że owe drewniane trójkąty pełniły także drugą, niezwykle ważną funkcję. Wyszło bowiem na jaw, że owe rzekome wahadełka to ciężarki, które zawieszone na sznurku przytwierdzonym w kącie prostym drewnianego trójkąta, wskutek grawitacji, trafiają w środek przeciwprostokątnej tylko wówczas, gdy leży ona poziomo. Tak więc starożytni Egipcjanie nie musieli zalewać budowy wodą, by uzyskać poziom. Dysponowali prostym, wielofunkcyjnym przyrządem, który – na dobrą sprawę – sprawdziłby się z powodzeniem także na współczesnych budowach.
Obecnie większość radiestetów posługuje się wahadełkiem typu karnak, co praktycznie żadnego znaczenia nie ma, bowiem, jak wiadomo, wahadełko jest tylko instrumentem odzwierciedlającym predyspozycje radiestety.
Historia tak zwanego pierścienia Atlantów jest nie tyle dziwna, co śmieszna. Jest to krążek wykonany z kamionki, po zewnętrznej stronie którego ktoś w mokrej jeszcze glinie, na około ćwierci obwodu nieporadnie wycisnął dwa wzdłużne karby, w wyniku czego powstały trzy wybrzuszenia. Następnie z obu końców wybrzuszeń, tak samo nieporadnie, twórca wycisnął po dwa poprzeczne karby tworząc dziewięć wybrzuszeń – trzy długie pośrodku i po trzy krótkie po obydwu końcach karbów. Na koniec, z obydwu stron twórca wycisnął jeszcze po dwa skośne karby, w wyniku czego powstały dwa wybrzuszone trójkąty. Całość wygląda na wprawkę ucznia albo zabawę dziecka. Ponadto, ze względu na kruchość materiału oraz gabaryty, ostatnią rzeczą, do której miałby ów kamionkowy krążek służyć, to noszony na palcu pierścionek.
Pierwsza wzmianka o tym przedmiocie znalazła się w wydanej we Francji w roku 1972 książce Rogera de Lafforesta* „Domy, które zabijają”. W postscriptum tej książki Lafforest informuje, że znany francuski radiesteta Andre de Belizar napisał do niego list, w którym oznajmia, że jest w posiadaniu pierścienia z kamionki. Pierścień ów Belizar rzekomo odziedziczył po dziadku swej żony, który miał go znaleźć w roku 1860, a więc 112 lat wcześniej, na terenie Doliny Królów w Egipcie. Belizar przysłał również fotografię owego przedmiotu, widoczną na rysunku obok, którą Lafforest zamieścił we wklejce do książki.
Dalej następuje komentarz, w którym, w charakterystycznym dla siebie stylu wietrzenia sensacji wszędzie, gdzie tylko można dopatrzyć się czegoś sensacyjnego, Lafforest opisuje przedmiot widoczny na fotografii: „Widać tu ozdobne figury geometryczne: trzy proste, sześć punktów i dwa równoramienne trójkąty. Figury te są umieszczone, rozstawione i zrównoważone według określonego koniecznego porządku o znaczeniu ezoterycznym.”
W następnym akapicie Lafforest, nie bawiąc się w jakiekolwiek argumenty, stwierdza: „Pierścień ten jest prawdopodobnie zrobiony przez Atlantydów, których starożytni Egipcjanie byli spadkobiercami.” W dalszej części Lafforest – przyjmując, że sprawę wyjaśnił definitywnie – używa już nazwy: pierścień Atlantów.
Kolejni autorzy opisujący ów kamionkowy krążek dodawali mu coraz to nowe ezoteryczno-numerologiczno-magiczne właściwości, aż w końcu powstał pierścień z czegoś, co nie było pierścieniem, pochodzący z wyspy, której nie było, i stał się najlepiej sprzedającym się gadżetem branży jubilersko-złotniczej – istnym cudem nad cuda gawiedzi. Ostateczną niedorzecznością przypisywaną kamionkowemu krążkowi, rzekomemu pierścieniowi Atlantów, jest jego magiczna moc chroniąca posiadacza przed nieszczęściami, co ma się akurat odwrotnie do losu, jaki spotkał legendarną Atlantydę i jej mieszkańców – Atlantów.
* Roger de Lafforest (1905 - 1988) – francuski pisarz specjalizujący się w opisywaniu spraw naukowo niewyjaśnionych. Najpopularniejsze książki tego autora to: „Domy, które zabijają”, „Jeśli niebo spada”, „Magia energii”, „Ostateczna broń: modlitwa”.
Autor: Józef Słonecki