Stres

Stres to takie magiczne słowo-wytrych dla lekarzy. Gdy pacjent zapyta, jaka jest przyczyna jego choroby, i od lekarza dowie się, że jest nią stres, to jest w siódmym niebie, że trafił na tego właśnie lekarza, który od razu postawił tak trafną diagnozę. Wszak – myśli sobie pacjent – co rusz mam jakiś stres, więc nie ulega wątpliwości, że lekarz ma rację. Ale jakim sposobem stres wywołuje choroby? Tego lekarze już nie wiedzą, bo niby skąd? Na studiach medycznych nie uczą o przyczynach chorób, tylko o ich leczeniu. Nawet nie uczą o stresie, więc jeśli lekarz coś wie, to tylko to, co usłyszał w telewizji i mu się spodobało.

Żeby wziąć zdrowie we własne ręce, musimy wiedzieć, w jaki sposób stres, który jest stanem głównie emocjonalnym, przyczynia się do chorób cielesnych, z medyczna zwanych somatycznymi. Zanim się tego dowiemy, odpowiedzmy sobie na pytanie: co to w ogóle jest ten stres?

Będzie trochę trudniej, ale nie zanadto. Otóż w naszym organizmie dzieją się rzeczy, których nasza świadomość z reguły nie kontroluje. Serce bije, płyny ustrojowe krążą, przewód pokarmowy trawi także wówczas, gdy śpimy. Jedynie częstość oddechów możemy kontrolować świadomie, ale tylko w ograniczonym zakresie, ponieważ jeśli zapomnimy, żeby oddychać, to nadal oddychamy, bowiem procesami tymi zawiadujeautonomiczny układ nerwowy (AUN), zwany też wegetatywnym – od wegetacji, czyli czynności życiowych roślin, które świadomości nie mają, przynajmniej w naszym rozumieniu, mimo to doskonale radzą sobie w swoim środowisku.

Na autonomiczny układ nerwowy składają się dwa niezależne od siebie układy: współczulny iprzywspółczulny. Obydwa te układy, nie dość że są od siebie niezależne, to jeszcze są w stosunku do siebie antagonistyczne, co znaczy, że jeden stara się zdeprecjonować drugi.

Układ współczulny

Układ współczulny nazywany jest sympatycznym. Jest on układem nerwowym ściśle współpracującym z tzw. gruczołami wydzielania wewnętrznego, czyli wydzielającymi do krwi hormony. Ośrodki nerwowe układu współczulnego zlokalizowane są w bocznych rogach rdzenia kręgowego, w odcinkach piersiowym i lędźwiowym.

Zadaniem układu współczulnego jest podniesienie ogólnej aktywności organizmu w chwilach, gdy potrzebna jest mobilizacja fizyczna i psychiczna. W odpowiedzi na pobudzenie, układ współczulny wywołuje zwężenie naczyń krwionośnych zasilających organy wewnętrzne i jednocześnie rozszerzenie naczyń krwionośnych zasilających mięśnie i mózg. W następnej kolejności gruczoły dokrewne pobudzane są do wydzielenia adrenaliny i noradrenaliny. Wskutek synergicznego działania bodźców nerwowych i hormonalnych, w organizmie zachodzi szereg zmian fizjologicznych – napinają się mięśnie szkieletowe, ustaje trawienie, zwiększa się częstość uderzeń serca i oddechu, wzrasta ciśnienie krwi, zwiększa się amplituda fal mózgowych, wyostrzają się zmysły, rozszerzają się źrenice, ślina gęstnieje tak, że czasami trudno ją przełknąć, obniża się wrażliwość na ból. Celem tych zmian jest przygotowanie do natychmiastowej reakcji w razie niespodziewanego zagrożenia, na przykład do walki bądź ucieczki. Jeśli zagrożenie zostaje szybko oddalone, wszystko wraca do normy, nie pozostawiając po sobie śladu.

Jeśli stan zagrożenia przedłuża się, układ współczulny pobudza nadnercza do wzmożonego wydzielania kortyzolu. Jest to naturalny steryd o działaniu przeciwzapalnym. Kortyzol często nazywany jest hormonem stresowym, na równi z adrenaliną, jednak porównanie to jest niesłuszne, o czym będzie później.

Układ przywspółczulny

Układ przywspółczulny nazywany jest parasympatycznym. Podobnie jak układ współczulny, jest on układem nerwowym ściśle współpracującym z gruczołami wydzielającymi hormony. Ośrodki nerwowe układu przywspółczulnego zlokalizowane są w międzymózgowiu oraz w odcinku krzyżowym rdzenia kręgowego.

Układ przywspółczulny uaktywnia się podczas snu, odpoczynku i psychicznego odprężenia. Efektem jego aktywności jest obniżenie siły skurczów serca, zwiotczenie mięśni szkieletowych, wydzielanie dużej ilości rzadkiej śliny, zwężenie źrenic, nasilenie skurczów przewodu pokarmowego, rozszerzenie tętnic zasilających narządy wewnętrzne, co umożliwia im lepsze funkcjonowanie.

Wtręt o spalaniu pustych kalorii

Tu powinniśmy zatrzymać się na chwilę, gdyż ta ostatnia kwestia wymaga pewnego, a właściwie ostatecznego wyjaśnienia. Przy okazji obalimy trzy mity, tyle popularne, co szkodliwe, a więc szkodliwe podwójnie. Wszyscy wiemy, że po najedzeniu się do syta jesteśmy rozleniwieni, zaś po przejedzeniu nasze samopoczucie przypomina stan chorobowy. Ale każdy przecież wie, że nie jest to żadna choroba. A więc co? Otóż tym sposobem organizm daje nam znać, że strawienie zjedzonego posiłku wymaga zużycia mnóstwa energii, więc najlepiej byłoby poleżeć, żeby nie trwonić jej na nic innego, zwłaszcza bezproduktywnego. A tymczasem jakie są oficjalne zalecenia, lansowane przez medyczną propagandę? Leżeć po posiłku??? W żadnym razie! Po posiłku trzeba koniecznie pobiegać, albo, w ostateczności, udać się na spacer, najlepiej długi. Po co? A no właśnie... żeby spalić puste kalorie. Ale po co jeść te puste kalorie? Czy nie lepiej byłoby ich nie jeść, żeby nie musieć potem spalać? Lepiej, ale cóż, kiedy oficjalna propaganda medyczna każe zajadać się nimi przez cały dzień – od śniadania do kolacji.

I to jest drugi szkodliwy mit – broń Boże nie jeść nic konkretnego, bo cholesterol, bo ciężkostrawne, i takie tam..., tylko lekkostrawne, a więc puste kalorie, które następnie trzeba spalać.

Trzeci mit dotyczy kolacji, którą radzi się jeść wcześnie, żeby iść spać będąc głodnym. Że niby w nocy żołądek powinien odpoczywać. Tymczasem wiedza fizjologiczna mówi zupełnie coś innego, mianowicie to, że w czasie snu przejmuje nas we władanie układ przywspółczulny, który kieruje sporą część krwi do narządów wewnętrznych, by polepszyć ich funkcjonowanie. Tak więc nie lękajmy się iść spać z pełnym żołądkiem, byle był wypełniony czymś konkretnym.

Układ współczulny kontra przywspółczulny

Wzajemne relacje układów współczulnego i przywspółczulnego determinują nasze życie. Homeostaza, czyli równowaga oddziaływań obu układów, to stan najbardziej korzystny dla normalnego funkcjonowania w środowisku. W stanie tym zachowujemy optymalną sprawność fizyczną i psychiczną, umożliwiającą wykonywanie codziennych zadań – pracy, nauki, obowiązków domowych, a także spotkań towarzyskich, zabawy.

Dominacja układu przywspółczulnego występuje podczas snu, odpoczynku i psychicznego odprężenia. Nie znaczy to bynajmniej, że nasz organizm wówczas także odpoczywa. Nic podobnego, bowiem podczas snu i zrelaksowania nasilają się tak zwane procesy wegetatywne, takie jak: trawienie, wzrost (u dzieci), regeneracja tkanek, czyli wymiana uszkodzonych komórek na nowe. Jest też pewna z pozoru niekorzystna funkcja owego stanu, mianowicie tycie, bowiem to właśnie w stanie wegetatywnym organizm dokonuje porządków, w ramach których następuje uporządkowanie zapasów energetycznych zgromadzonych w wątrobie w postaci glikogenu, którego nadmiar jest przemieniany na trójglicerydy i przenoszony do podskórnej tkanki tłuszczowej. Mamy tutaj dwie możliwości, by temu zapobiec: albo nie spać i nie odpoczywać, tylko biegać, spacerować bądź w inny sposób spalać nadmiar pustych kalorii, albo nie jeść nadmiernych ilości pustych kalorii w postaci nachalnie zalecanych produktów lekkostrawnych.

Natomiast gdy górę bierze układ współczulny, przechodzimy w szczególny stan, zwany stresem, o którym mówi się tylko źle, że jest chorobotwórczy, że może nawet zabić, że w stresie podejmujemy złe decyzje, i że w ogóle stres jest be. To jest tylko część prawdy, może połowa, może mniej. Raczej mniej, bowiem stres najczęściej jest pozytywny, choć bywa także negatywny.

Stres to mobilizacja organizmu do działania, niekoniecznie walki bądź ucieczki, a więc aktywności fizycznej. Takie zawężenie funkcji stresu odnosi się wyłącznie do zwierząt, natomiast u ludzi stres to nade wszystko mobilizacja psychiczna w sytuacjach wymagających skoncentrowania myśli na stojącym przed nami zadaniu. Bez stresu na przykład nie można napisać książki. To znaczy można, ale będzie ona trudna do strawienia przez czytelnika – miałka, ciężka w czytaniu, trudna w odbiorze, a jeśli będzie ona z gatunku popularnonaukowych, jak ta, którą Czytelniku masz akurat przed oczami, będzie wręcz niezrozumiała, a nawet wkurzająca. To spostrzeżenie potwierdza regułę, że z napisaniem książki, artykułu, wpisu na forum internetowym, pracy naukowej czy jakiejkolwiek innej publikacji, tak czy siak wiąże się stres. Jeśli stresu brakło autorowi podczas pisania, to na stres naraża tego, do którego adresowane jest to jego pisanie. O tym powinni pamiętać wszyscy piszący.

Jest wiele sytuacji w życiu każdego z nas wymagających owej mobilizacji umysłowej, zwanej stresem. Egzamin, rozmowa kwalifikacyjna, wreszcie odpowiedzialne stanowisko wymagają szczególnej koncentracji. Niewykluczone, że moglibyśmy się bez niej obejść, tym niemniej zdecydowana większość z nas w podobnych sytuacjach odczuwa wzmożone bicie serca, napięcie mięśniowe, ucisk w dołku oraz pozostałe objawy stresu. Jednak nie możemy o nim powiedzieć, że jest negatywny. Wszak nic złego nam się nie dzieje. Przeciwnie – mobilizacja umysłowa pozwala wykrzesać z nas (nie z każdego) możliwości intelektualne, o które często nawet byśmy siebie nie podejrzewali.

Także w rywalizacji sportowej stres odgrywa ważną pozytywną rolę, i to nie tylko w dyscyplinach wymagających sprawności fizycznej. Bilard na przykład nie wymaga intensywnego wysiłku fizycznego, mimo to bez mobilizacji wszystkich zmysłów, jaką osiągamy w stresie, trudno jest pokonać rywala. Jeszcze lepszym przykładem są szachy, które nie wymagają nie tylko wysiłku fizycznego, ale nawet sprawności fizycznej, mimo to podczas kilkugodzinnej partii na poziomie arcymistrzowskim zawodnicy potrafią stracić na wadze nawet dwa kilogramy. To obrazuje, jak wiele energii spala nasz mózg, gdy pracuje na najwyższych obrotach. Czy bez wykrzesania z siebie tej sprowokowanej stresem niesłychanej mobilizacji mogłoby to być możliwe? Z pewnością nie.

Pozytywna rola hormonu stresowego – kortyzolu

Z całą pewnością stres jest tym czynnikiem, który naszemu gatunkowi pozwolił przetrwać do dziś, przy czym nie chodzi tutaj wyłącznie o mobilizację organizmu do walki bądź ucieczki, wyzwoloną nagłym wyrzutem adrenaliny. Jest to co prawda bardzo ważna funkcja stresu, ale przydatna raczej doraźnie; w danej chwili. Przy długotrwałym stresie, gdy potrzebna jest mobilizacja organizmu przez dłuższy czas, równie ważną rolę odgrywa inny hormon stresu – kortyzol.

W medycynie syntetyczny kortyzol, zwany hydrokortyzonem albo, w skrócie, po prostu kortyzonem, jest stosowany jako bardzo skuteczny lek przeciwzapalny – steryd. Inna rzecz, że ów doskonały lek jest nadużywany przez lekarzy, często ze szkodą dla chorych, ale to już zupełnie inny biznes, kontrolowany przez farmaceutyczno-medyczny kartel, któremu absolutnie nie zależy na tym, byśmy byli zdrowi, tylko żeby nas leczyć, czyli sprzedawać nam leki na choroby, zarówno rzeczywiste, jak i wydumane.

Nasi przodkowie nie tylko uciekali przed drapieżnikami, najczęściej wydaje się przedstawicielami tego samego gatunku, bądź byli zmuszeni walczyć z nimi, do czego potrzebna jest pobudzona adrenaliną mobilizacja mięśni i zmysłów. Jako myśliwi-zbieracze, o wiele częściej wędrowali setki kilometrów, podążając za okresowo przemieszczającą się zwierzyną łowną. Co by się stało, gdyby któryś z nich nagle dostał gorączki i potrzebował kilku dni chorobowego? Czy pozostali członkowie plemienia pozostaliby przy nim, ryzykując śmierć głodową? Raczej, dla dobra większości, pozostawiliby go na niechybną śmierć i poszli dalej. Jednak takie rzeczy nie miały miejsca, ponieważ zbawczy w tym wypadku stres wyzwolił kortyzol, dzięki któremu organizm opanował zapalenie, odkładając je na czas bardziej dogodny, czyli po osiągnięciu celu podróży i rozbiciu obozowiska.

Jako spadkobiercy naszych przodków, odziedziczyliśmy tę spuściznę, toteż w sytuacjach krytycznych, gdy nie ma ku temu warunków, nie chorujemy, pod warunkiem wszakże, iż postępujemy zgodnie z planem natury i od dzieciństwa nie blokujemy byle infekcji antybiotykami czy innymi lekami.

Z lektury „Zdrowia na własne życzenie” wiemy, że stany zapalne pełnią rolę swoistych zaworów bezpieczeństwa i są niczym bieżące remonty niezbędne po to, by ta doskonała maszyneria, jaką jest ludzki organizm, mogła funkcjonować tak, jak została zaprojektowana – doskonale. Szkopuł w tym, że choroby przebiegające z zapaleniem to choroby z reguły obłożne, a więc nie zawsze możemy je odchorować i nie w dowolnym czasie, są bowiem sytuacje, gdy na odchorowanie prozdrowotnych chorób infekcyjnych nie możemy sobie po prostu pozwolić.

Niejeden z nas tego doświadczył, że gdy mamy jakieś ważne zadanie do zrealizowania i coś nas w tym czasie „bierze”, to choroba nie rozwija się. Jakby organizm czekał na bardziej dogodne warunki do jej odchorowania. Dopiero gdy przychodzi weekend bądź urlop, rozkłada nas na dobre. To jest właśnie spuścizna po przodkach, czasami przydatna, jeśli nie wykorzystujemy jej niefrasobliwie.

Nie ma szans na powodzenie walka z jakąkolwiek patologią, dopóki nie zostanie określona, a następnie usunięta jej przyczyna. W przypadku stresu przyczyny są dwojakiego rodzaju – zależne od nas i od nas niezależne, zaś w przypadku szkodliwego stresu mamy do czynienia z sytuacją iście kuriozalną, ponieważ przyczyna najpowszechniej występującego stresu tej grupy nie tylko zależna jest od nas, ale na dodatek sami ją sobie serwujemy.

Posłużmy się tutaj pierwszym z brzegu przykładem, który opowiedział mi dopiero co pewien, notabene mój długoletni pacjent, w związku z czym jego organizm znam jak własną kieszeń. Nigdy poważnie nie chorował. Stronił od lekarzy. Dolegliwości bólowe usuwałem mu od ręki masażem. Na ostatniej wizycie zmienił się nie do poznania – energetycznie wyeksploatowany, emocjonalnie rozedrgany, w mowie niezborny, nietypowe dla niego czarnowidztwo, jednym słowem: kłębek nerwów w strzępku człowieka.

– Co się stało – spytałem – pokłócił się pan z żoną?

– Znacznie gorzej – odparł – kłócę się nie tylko z żoną. Kłócę się z wszystkimi członkami rodziny.

No i zaczął opowiadać, jak to dał się namówić na darmowe badania. Darmowe, więc czemu nie skorzystać... Skorzystał, pobrali krew i kazali czekać 2 tygodnie.

Nie jest chyba dla nikogo tajemnicą, że tego typu badania nie mają na celu wykrycie zdrowia, tylko choroby. Niejednemu już wykryły, i to takie, zwłaszcza takie, o których nie miał nawet bladego pojęcia, więc bez tych badań niechybnie by umarł, a tak zrobili mu badania i wprawdzie umarł, albo dogorywa gdzieś w hospicjum, ale przynajmniej leczony…

Mój rozmówca oczywiście wiedział o tym od dawna, ale dopiero gdy przyszło oczekiwać na wyniki badań, dotarło do niego, że także u niego mogą wykryć coś takiego, po czym już się nie pozbiera. Tak się tą wizją przejął, że przestał myśleć i postępować racjonalnie. Z tego stresu dostał skurczu żołądka, więc przestał jeść. Schudł, więc znajomi zaczęli nagabywać, co mu jest. Czy nie jest aby chory. Najlepiej, jakby poszedł do lekarza, bo to może być coś poważnego, czego nie można lekceważyć. Nikt nie wymawiał tego słowa, ale i tak dla wszystkich było jasne, że mówią o raku. Do lekarza nie poszedł, ale spokoju nie zaznał, przez co popadł w bezsenność.

Wreszcie przyszły wyniki. Lista rzekomych schorzeń okazała się tyle długa, co niepokojąca – zwyrodnienia stawów, osteoporoza, miażdżyca naczyń wieńcowych serca, wysoki cholesterol, podwyższone ciśnienie tętnicze krwi, a także kilka innych wyników za wysokich albo za niskich względem medycznej normy. Zalecenie: konsultacja z lekarzem, celem podjęcia leczenia.

– O raku nic nie piszą, ale to nie znaczy, że go nie ma. Może jest, tylko ukrywają przede mną – pomyślał sobie, i ta myśl nie dawała mu spokoju.

W końcu przypomniał sobie o mnie, więc przyszedł wypytać, co ja na to. Nie chciałem powiedzieć mu, że już po nim, że już się po tej traumie nie pozbiera. No bo co bioenergoterapeuta dysponujący jedynie własnymi dłońmi może w zderzeniu ze zdobyczami współczesnej medycyny? Ultrasonografia, elektrokardiografia, tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny, antagoniści wapnia, pompa protonowa – toż same nazwy przyprawiają o trwogę.

Starałem się wyjaśnić mu, że to nic takiego, te wyniki badań. Mając 74 lata, nie można mieć wyników właściwych dla nastolatka. Że to tylko medyczny przekręt. Posłużyłem się przykładem drzewa, którego kora jest inna w wieku piętnastu lat, a inna w wieku lat siedemdziesięciu. Z organizmem człowieka nie może być inaczej. Wymóg, żeby każdy bez względu na wiek miał wyniki badań mieszczące się w medycznej normie jest po prostu niedorzeczny.

– No tak… no tak… – co rusz przytakiwał moim argumentom, ale czuć było, że nie bierze ich do siebie. Nie powiedział tego głośno, ale obaj i tak wiedzieliśmy, w czym rzecz. Chodzi o presję środowiska, o ów owczy pęd do badań i leczenia. Wcześniej, gdy jeszcze był w pełni sił, mógł dać temu odpór, ale teraz sił już nie ma, toteż jak nic najbliżsi zawleką go do lekarza, w najlepszej oczywiście wierze, i jak nic będą dbać o to, żeby skrupulatnie zażywał wszystkie przepisane leki – te rano, te w południe, te na wieczór. A że mu te leki zaszkodzą… Spokojnie – na to też są leki… Dzięki tym lekom jeszcze trochę pożyje, tylko co to za życie?

Podobnie jak wynikami badań, można przejmować się w zasadzie wszystkim – że zlikwidują firmę, w której pracuję, że zachoruję na raka, że mąż może mieć wypadek, bo pojechał samochodem, a tyle się słyszy o wypadkach samochodowych, że dziecko nie zda matury, że dzieci w Etiopii umierają z głodu, i tak dalej, i dalej, bez końca. Jest to stres wyniszczający organizm bez jakiejkolwiek potrzeby.

Negatywna rola hormonu stresowego – kortyzolu

W dzisiejszej codzienności kortyzol wygenerowany długotrwałym stresem nie odgrywa już takiej roli jak niegdyś, gdy ludzki gatunek musiał fizycznie walczyć o przetrwanie, tym niemniej czasami się przydaje, gdy nie mamy możliwości odchorowania prozdrowotnej choroby infekcyjnej. Niejeden z nas doświadczył tego, że przez jakiś czas coś go, jak to się mówi, bierze, ale stres nie pozwala na rozwinięcie się choroby do czasu, aż pojawią się dogodne warunki – weekend, urlop bądź zakończenie jakiegoś ważnego zadania wymagającego długotrwałej mobilizacji organizmu, przez co na chorowanie nie mogliśmy sobie pozwolić. W takich wypadkach kortyzol odgrywa rolę nader pozytywną, umożliwia bowiem dostosowanie się do warunków – czy to zmagając się z siłami natury, czy zadaniami nałożonymi przez pracodawcę, czy wreszcie zadaniami nałożonymi samym sobie. Ta odziedziczona po przodkach umiejętność odłożenia w czasie choroby infekcyjnej wciąż działa.

Inaczej rzecz ma się u osób żyjących w permanentnym stresie, których organizm nigdy nie dostaje warunków odchorowania zaległych chorób infekcyjnych, a więc nigdy nie chorują.

– Przynajmniej z tym nie mam problemów – cieszą się – bo gdybym do tych moich stresów jeszcze chorował, jak inni, to byłaby już totalna klapa.

I jest totalna klapa, tylko że nie już, nie zdają sobie bowiem sprawy, że w totalnie zablokowanym organizmie tyka bomba, i że jest tylko kwestią czasu, kiedy eksploduje jakimś zawałem, wylewem ewentualnie totalną katastrofą zablokowanego organizmu – rakiem. Wtedy dziwimy się: taki był zdrowy, a tu… już po nim.

Stres negatywny, czyli taki, który przeżywamy bez jakiejkolwiek potrzeby, w skrajnych przypadkach potrafi zabić. Najczęściej owo zabijanie jest rozłożone niejako na raty, czyli że najpierw swoje trzeba odcierpieć. Nie chodzi tylko o zablokowanie stanów zapalnych wysokim poziomem kortyzolu, bowiem równie destrukcyjny jest utrzymujący się długi czas wysoki poziom adrenaliny, szczególnie jej wpływ na funkcjonowanie przewodu pokarmowego, mianowicie zablokowanie trawienia.

Chyba każdy z nas doświadczył owego charakterystycznego ucisku w dołku, pojawiającego się w sytuacjach stresujących. Jest to objaw zwężenia naczyń krwionośnych zasilających organy trawienne, wskutek czego więcej krwi trafia do mięśni szkieletowych oraz do mózgu. Jeśli stan ów jest w miarę krótkotrwały, to wszystko szybko wraca do normy, nie pozostawiając po sobie jakiegokolwiek śladu, ale jeśli ów stan ma charakter permanentny, to niedokrwienie mięśniówki żołądka i jelita doprowadza do zapaści i w konsekwencji skurczów ścian tych organów.

Śluzówka przewodu pokarmowego posiada liczne gruczoły wydzielające enzymy trawienne. Jeśli ściany żołądka i/lub jelita są przyciśnięte do siebie, to wcześniej czy później zaczynają trawić się wzajemnie, skutkiem czego tworzą się w nich najpierw przekrwienia nabłonka, potem ubytki – nadżerki, które, jak wiadomo, są praprzyczyną wszystkich chorób, nisze wrzodowe, a w końcu głębokie wżery, zwane wrzodami.

Typowym objawem zablokowania trawienia jest jadłowstręt, ale nie zawsze, bowiem jeśli pojawiają się bóle spowodowane wzajemnym trawieniem przylegających do siebie ścian przewodu pokarmowego, ulgę przynosi zjedzenie czegokolwiek, dzięki czemu następuje wypełnienie i w konsekwencji oddzielenie przylegających do siebie ścian przewodu pokarmowego. Wówczas mamy do czynienia z tak zwanym jedzeniem kompulsywnym, czyli jedzeniem mimo nieodczuwania głodu.

Podniesiony poziom adrenaliny ma także wpływ na wypróżnianie. Najczęściej są to zaparcia, chociaż nierzadko bywa też odwrotnie, gdyż podwyższony poziom adrenaliny może generować całe serie awaryjnych fal perystaltycznych, wywołując tzw. biegunki nerwicowe, którym zazwyczaj towarzyszą takie objawy, jak: uczucie przelewania w brzuchu, nudności (nawet wymioty), a także typowe objawy nerwicy lękowej, z uczuciem ucisku pod mostkiem oraz przyśpieszoną akcją serca włącznie.

Długo utrzymujący się podwyższony poziom adrenaliny skutkuje powstaniem wyłomów w powłoce odgradzającej środowisko przewodu pokarmowego od środowiska organizmu. Często owe wyłomy nazywane bywają wrotami zakażenia, z tego mianowicie względu, że faktycznie umożliwiają one przenikanie drobnoustrojów z przewodu pokarmowego do organizmu. Jeśli współistnieje przy tym podwyższony poziom kortyzolu (hormonu steroidowego blokującego stany zapalne, a więc ograniczającego aktywność systemu odpornościowego), to migracja drobnoustrojów z przewodu pokarmowego do organizmu praktycznie nie napotyka na trudności. Co gorsza, upośledzenie systemu odpornościowego zezwala na swobodne krążenie drobnoustrojów w krwiobiegu.

Obecność drobnoustrojów w krwiobiegu jest po prostu zakażeniem, czyli stanem, w którym system odpornościowy powinien zareagować uogólnionym stanem zapalnym, ale uniemożliwia mu to wysoki poziom kortyzolu. Ponieważ wrota zakażenia wciąż otwarte są na oścież, więc jeśli poziom kortyzolu we krwi wciąż jest wysoki to, siłą rzeczy, ilość drobnoustrojów w krwiobiegu może wzrosnąć do stanu zwanego sepsą. Znamienne, że na sepsę nierzadko zapadają ludzie zdrowi, przynajmniej z pozoru, ale poddani oddziaływaniu permanentnego stresu, na przykład sportowcy, a nawet uczniowie klas o profilu sportowym, czy rekruci wojskowi, którzy dopiero co zostali zweryfikowani przez komisję lekarską jako nadający się do pełnienia służby wojskowej, a więc w pełni zdrowi, przynajmniej obligatoryjnie.

W skrajnych przypadkach sepsa o podłożu stresowym może wywołać wstrząs septyczny, najczęściej jednak objawy sepsy o podłożu stresowym są niespecyficzne – długo utrzymująca się temperatura ciała poniżej 36 albo powyżej 38 ºC, częstość uderzeń serca powyżej 90 na minutę, częstość oddechów spontanicznych powyżej 20 na minutę. Jeśli czynnik stresowy nie ustąpi w porę, to brak odpowiedzi immunologicznej na ową groźną sytuację, jaką jest obecność drobnoustrojów w krwiobiegu, może dopuścić do uszkodzenia i w konsekwencji niewydolności poszczególnych organów. Tym właśnie sposobem długotrwały negatywny stres zabija na raty.

Ze stresem silnie powiązany jest dar zapominania. Oba zjawiska występują u wszystkich ssaków. U zwierząt stres wykorzystywany jest głównie jako mobilizacja do walki bądź ucieczki. Gdyby nie dar zapominania, to ofiara praktycznie nigdy nie mogłaby się uspokoić, wciąż przeżywałaby atak drapieżnika, tymczasem w przyrodzie nic takiego nie ma miejsca. Antylopa, która ledwo co uciekła przed zgrają lwów, gdy tylko znajdzie się w bezpiecznej odległości, jak gdyby nigdy nic zaczyna skubać sobie trawę.

Nasi przodkowie ów dar zapominania bez wątpienia także posiedli. Zapewne odziedziczyli go po swoich przodkach jako bardzo przydatne przysposobienie do życia w trudnych warunkach, pozwalające cieszyć się chwilami spokoju, mimo że dopiero co uszli z życiem przed atakiem drapieżnika bądź wroga, czyli innego człowieka. Dzięki temu darowi, gdy tylko stres mijał, mijały związane z nim emocje. Po prostu szybko zapominali o tym, co było złego, bo wygodniej było cieszyć się życiem. Natomiast ten, który nie potrafił zapomnieć przerażającego spotkania z drapieżnikiem bądź wrogiem, mimo że zdołał przed nim uciec bądź się obronić, sczezł jako ofiara negatywnego stresu i nie przekazał tego defektu potomkom.

Ów atawistyczny dar zapominania posiadamy także i my, przynajmniej większość z nas, mimo że często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Najczęściej wydaje się nam, że zapominanie jest ułomnością, którą rozmaitymi sposobami, nierzadko naukowymi, staramy się wyrugować ze swego umysłu. Ale czy naprawdę chcielibyśmy pamiętać wszystko bez wyjątku? Bynajmniej. Każdy z nas ma jakieś wspomnienia nieprzyjemne, niektórzy wręcz traumatyczne, które wolelibyśmy wyprzeć ze swojej pamięci.

Znamienne, że funkcjonuje w naszym języku zwrot: wyprzeć z pamięci, czyli wymazać absolutnie, jakby nigdy nic się nie stało. Zjawisko wyparcia to właśnie ewidentny i zarazem skrajny przejaw daru zapominania. Wymazanie z pamięci może dotyczyć okresu nawet długoletniego, na przykład pobyt w ciężkiej niewoli, ale najczęściej obejmuje okres stosunkowo krótki, związany z jakimś wypadkiem. Otóż osoby, które przeżyły taki wypadek mają jakby lukę w pamięci. Pamiętają wszystko, co działo się przed wypadkiem, ale sam wypadek, a nierzadko także pierwsze chwile po nim, zostają wymazane z pamięci. U niektórych ów fenomen ma charakter trwały, u większości jednak luka w pamięci zostaje po pewnym czasie wypełniona jakimś mglistym wspomnieniem, jakby się to przydarzyło komuś innemu, nie im. Tym niemniej, jak się okazuje, nawet u tych, u których wyparcie ma charakter trwały, owa luka w pamięci jest zarejestrowana w głębokich pokładach podświadomości, do których można dotrzeć w transie hipnotycznym.

Przysłowie mówi, że czas goi wszystkie rany. Wszystkie, a więc zarówno te fizyczne, jak i psychiczne, ale pod warunkiem, że ich wciąż nie będziemy rozdrapywać, bowiem wówczas nie zagoją się nigdy. Rozdrapywanie ran psychicznych to niedające zapomnieć rozpamiętywanie przykrych przeżyć, czyli jakby przeżywanie ich na nowo, a więc bezustanne wyzwalanie związanego z nimi stresu. Ów stres jest stricte negatywny, a więc wybitnie szkodliwy, bowiem ani nie ratuje przed atakiem drapieżnika, ani nie mobilizuje do realizacji zamierzeń, tylko szkodzi. I tutaj nie ma wątpliwości – nie sposób wyzdrowieć, dopóki nie przestanie się rozdrapywać owych ran w psychice i nie pozwoli się czasowi zabliźnić ich.

Dar zapominania rzeczy przykrych ma wiele plusów, ale są też minusy, na przykład szybko zapominamy o kimś, kto wybawił nas z opresji, gdyż chcemy jak najszybciej wymazać z pamięci wszystko, co się nam z ową opresją kojarzy, co inni mogą poczytywać nam jako niewdzięczność.

Jeśli chodzi o sprawy omawiane tutaj, to negatywny aspekt daru zapominania dotyczy chorób, które trapiły nas przed wdrożeniem profilaktyki prozdrowotnej. Na ogół jest to dobre, bo i po co pamiętać rzeczy przykre, pod warunkiem wszak, iż nie zapomnimy o tym, że w ogóle były, i jeśli one ustąpiły to znaczy, że pozostałe także ustąpią. Takie pozytywne nastawienie jest potrzebne, gdyż sprzyja procesowi zdrowienia, przyśpieszając go. Są jednak tacy, którzy całkowicie zapominają o dawnych chorobach, bo po prostu w ogóle o nich nie myślą (wyparli z pamięci), zamiast tego skupiają się na tych, które pozostały. W tej sytuacji choroby, które ustąpiły i odeszły w niepamięć, nie są dla nich dowodem, że profilaktyka prozdrowotna jest skutecznym sposobem pozbycia się pozostałych chorób. Nie myślą zatem o tym, że jest lepiej niż było, czyli że nie myślą optymistycznie, tylko skupiają się na tym, jak im teraz źle, bo są chorzy. Taka negatywna postawa znacząco utrudnia proces zdrowienia, a nierzadko wręcz go uniemożliwia.

Ergo: tak to już jest, że to co wynalazła natura dla naszego dobra, my sami na własne życzenie potrafimy obrócić przeciwko sobie, w ramach niejako zaprogramowanej autodestrukcji.

Tutaj chciałbym przestrzec przed ratowaniem się w sytuacjach krytycznych alkoholem bądź coraz modniejszą ostatnio marihuaną. Problem nie leży w tym, że to nie działa, ale że działa, tylko krótko, toteż do jednego uzależnienia (od negatywnych myśli) dokładamy sobie kolejne.

Rada, jak poradzić sobie z tyle niepotrzebnym co wyniszczającym stresem negatywnym, jest banalna – nie przejmować się tym, na co nie mamy nijakiego wpływu. Szkopuł w tym, że wprowadzenie owej rady w życie jest nader trudne. Dlaczego? Bo najłatwiej jest przejmować się wszystkim na zapas. Tu nie trzeba się wysilać, niczego robić, nic nie dawać z siebie, tylko się przejmować.

Niektórzy tę postawę życiową postrzegają jako cnotę. Że niby osoba troskająca się o wszystkich (poza sobą) jest kimś szlachetnym, bo współczującym, zdolnym do empatii, i takie tam brednie. W rzeczywistości jest to przykład skrajnej beztroski, bowiem osoba troskająca się o wszystko i wszystkich, na ogół zapomniała zatroszczyć się o siebie, nade wszystko o to, by stres towarzyszący owemu zatroskaniu nie zniszczył jej zdrowia. Kiedy w końcu dopnie swego i zdrowie jednak straci, to co powie?

– No, ja całe życie troskałem się o was, to teraz wy zatroszczcie się o mnie, bo ja już nie potrafię nawet zaopiekować się sobą.

Czy tak się godzi? Czy można przez niefrasobliwość stać się ciężarem dla kogoś? Czy tak postępuje człowiek odpowiedzialny?

Kiedyś pewien młody człowiek żachnął się, jak mogę radzić mu, żeby nie przejmował się tym, że może stracić pracę. Jak ma się nie przejmować, skoro na utrzymaniu ma rodzinę? Odpowiedziałem, że lękając się o utratę pracy znakomicie zwiększa szansę na to, by ją stracić. Skoro z tego strachu nie może spać, a z tym właśnie do mnie przyszedł, to chodzi do pracy niewyspany, w związku z czym jego wydajność jest raczej nie najwyższa, co zapewne nie spodoba się pracodawcy, więc zwolni go przy najbliższej redukcji etatów. Co więcej, trwoniąc zdrowie na przejmowanie się utratą pracy, może stracić je do reszty, a wtedy straci także szansę na znalezienie nowej pracy i nie będzie miał nic – ani zdrowia, ani pracy.

Stara prawda mówi, że najtrudniej jest wygrać z sobą samym. Jest mnóstwo literatury opisującej przeróżne techniki pracy nad sobą. Na jednych działa jedno, na innych zupełnie coś innego. Ja nie wiem, która z tych technik jest najlepsza, toteż nie polecę żadnej konkretnej, choć bynajmniej nie odstręczam żadnej z nich.

Osobiście preferuję technikę pozytywnych myśli dyżurnych. Zapewne teraz padnie pytanie, jakie to mają być myśli. Nie ma tutaj uniwersalnej zasady. Jakiekolwiek, byle były pozytywne – jakieś miłe wspomnienia, marzenia (nawet nieziszczalne) bądź (jeszcze lepiej) realne plany na bliższą czy dalszą przyszłość. Z pewnością tę technikę jest najłatwiej opanować z wszystkich innych, gdyż nie wymaga żadnych ćwiczeń przygotowawczych.

Gdy pojawiają się symptomy stresu negatywnego, czyli zaczynamy przejmować się tym, na co żadnego wpływu mieć nie możemy, to najlepiej byłoby przestać myśleć o tym. Szkopuł w tym, że nie można wyłączyć myślenia ot tak sobie – na zawołanie. Konieczny jest tutaj długotrwały etap przygotowawczy. W technice pozytywnych myśli dyżurnych ten etap nie jest potrzebny, dzięki czemu od razu przystępujemy do sedna, tj. wymiany krążących samopas negatywnych myśli na kontrolowane pozytywne myśli dyżurne. Praktyka wykazuje, że tę technikę najłatwiej jest opanować, a nade wszystko najczęściej daje pozytywne efekty.

Najtrudniej jest na początku, gdy owładnięci jesteśmy nawykowym zamartwianiem się wszystkim, zwłaszcza tym, na co nijakiego wpływu nie mamy, a więc wydarzy się tak czy siak – czy będziemy się tym zamartwiać, czy nie. Czy tego chcemy, czy nie, myśli co rusz wymykają się spod kontroli, bo tak jest nastawiony nasz mózg – na czarnowidztwo. Na szczęście da się to zmienić, chociaż nie jest łatwo. Ale kto powiedział, że będzie łatwo? Łatwo to jest nic nie robić, tylko zamartwiać się na zapas. Trzeba włożyć sporo wysiłku w to, by utrzymać pod kontrolą wciąż wymykające się spod niej myśli.

Pocieszające jest to, że nasz mózg stosunkowo łatwo uczy się nowej roli, toteż w miarę trenowania jest coraz łatwiej i łatwiej, aż w końcu nasz mózg zacznie machinalnie przestawiać myśli z negatywnych na pozytywne, i tak już pozostanie.

Autor: Józef Słonecki