Homo patiens

Zanim weźmiemy swoje zdrowie we własne ręce, najczęściej na własnej skórze musimy się przekonać, że to właśnie medycyna jest największym dla niego zagrożeniem. I w zasadzie nie ma co się dziwić, gdyż leczenie ludzi i sprzedawanie im leków jest po prostu zarabianiem pieniędzy na chorobach, więc nikt nie jest zainteresowany zdrowiem społeczeństwa, bo nie ma w tym żadnego interesu. Można zatem powiedzieć, że zdrowe społeczeństwo jest hamulcem rozwoju medycyny jako bardzo dochodowej branży, pod względem dochodowości ustępującej jedynie przemysłowi zbrojeniowemu. By zapewnić sobie stały i pewny rynek zbytu w przyszłości, farmaceutyczno-medyczne lobby postanowiło stworzyć na swoje potrzeby szczególny gatunek ludzi – Homo patiens; nabywców leków i usług medycznych. Przyjrzyjmy się kilku najbardziej spektakularnym przedsięwzięciom w dążeniu do realizacji tego planu.

Instytucję zajmującą się wyłącznie chorobami nazywa się... służbą zdrowia. Czy to pomyłka, czy sprytnie przemyślana intryga mająca na celu zakamuflowanie rzeczywistości? Ileż to ludzkich nieszczęść można by uniknąć, gdyby rzecz nazwać po imieniu – służba chorób. Wówczas wielu by się zastanowiło czy aby to jest ta instytucja, na którą powinni liczyć, jeśli zależy im na własnym zdrowiu. A tak... skoro lekarz jest przedstawicielem służby zdrowia to znaczy, że musi mieć odpowiednie kwalifikacje, by zajmować się zdrowiem swoich pacjentów, więc... można zaufać mu bez reszty i powierzyć swój najcenniejszy skarb – zdrowie własne, a także najbliższych. Zwłaszcza że samemu podstawowej wiedzy o zdrowiu się nie ma, bo niby skąd? Przecież nie uczą tego w żadnych szkołach. Naiwni sądzą, że na studiach medycznych jest taki przedmiot, ale go tam nie ma. Zresztą, do czego byłaby potrzebna wiedza o zdrowiu lekarzowi? Przecież jego zadaniem jest wypisywanie recept...

W rzeczywistości lekarz jest po prostu wykształconym dystrybutorem leków, tym skuteczniejszym, im większe zaufanie mają do niego ich nabywcy – pacjenci, natomiast w kwestii zdrowia lekarz jest absolutnym ignorantem. No, chyba że z własnej inicjatywy zechce pogłębić swoją wiedzę. Trzeba z satysfakcją odnotować, że takie przypadki zdarzają się coraz częściej. I nie chodzi tutaj o lekarzy „przekwalifikowanych” na tzw. medycynę alternatywną, lecz tych, którzy zrozumieli, że choroba nie wynika z niedoboru leków.

Podobnie kłamliwie nazwaną instytucją jest Ministerstwo Zdrowia, więc nie ma sensu przekonywać, iż w rzeczywistości jest to Ministerstwo Chorób i Dystrybucji Leków.

Inną ciekawą nazwą jest szpital, w którym, jak wiadomo, przebywają wyłącznie chorzy, ale wg definicji „Ministerstwa Zdrowia” jest czymś innym, bo: „Zakład opieki zdrowotnej jest wyodrębnionym organizacyjnie zespołem osób i środków majątkowych utworzonym i utrzymywanym w celu udzielania świadczeń zdrowotnych i promocji zdrowia.” Gdzie tu choroby i chorzy? Samo zdrowie...

Na pierwszy rzut oka takie fałszowanie nazewnictwa może się wydawać mało istotne, ale gdy weźmiemy pod uwagę cel nadrzędny medycyny, tj. stworzenie specjalnego gatunku człowieka – pacjenta całkowicie uzależnionego od leków oraz usług medycznych, to okazuje się, że utożsamianie leczenia ze zdrowiem ma swój sens, gdyż zapewnia farmaceutyczno-medycznemu lobby osiąganie coraz większych zysków. Bez pacjentów ten biznes po prostu szybko by zbankrutował, a tak... sami widzimy, jak jest.

Kolejnym krokiem w kreowaniu ludzi na pacjentów są choroby. Zwykłe przeziębienie, nowotwór, czy też wrodzoną niezdolność do życia nazywa się tak samo – chorobami. A skoro tak – to są groźne dla naszego organizmu i należy z wszelkimi objawami chorobowymi walczyć. Tym sposobem przepisuje się ludziom leki blokujące objawy chorobowe także w przypadkach, gdy proces chorobowy przebiega prawidłowo, a więc wszelka interwencja w jego przebieg może jedynie zaszkodzić.

Nie informuje się społeczeństwa, że choroby infekcyjne są naturalnym procesem oczyszczania organizmu z toksyn, czyli ich wystąpienie jest korzystne dla naszego zdrowia, i w naszym interesie jest po prostu je odchorować, by oczyścić organizm z zalegających w nim toksyn i przy okazji, w sposób naturalny, nabyć odporność przeciwko drobnoustrojom, które je wywołują. W zamian za to zachęca się, a nierzadko wręcz przymusza ludzi do sztucznego nabywania odporności przy pomocy iniekcji zanieczyszczonymi substancjami, zwanymi szczepionkami.

To jest szczyt bezczelności koncernów farmaceutycznych z jednej strony, i ludzkiej naiwności z drugiej. Darmowe badania – też coś! Jak to? Nikt nie płaci? Ależ płaci! Kto? Oczywiście... pacjenci.

Na ogół są to akcje nagłaśniane w środkach masowego przekazu, wykorzystujące strach jako główny atut. Same badania mają tyko jeden cel – wykryć nieprawidłowość. Następnie straszy się i tak już wystraszonego pacjenta, że jest źle, albo bardzo źle, a może być jeszcze gorzej, jeśli nie zastosuje drogich leków – oczywiście tej firmy, która te rzekomo darmowe badania „sponsoruje”.

Innymi słowy: (rzekomo) darmowe badania to tani i niezwykle skuteczny sposób nie tylko na zwiększenie zysków i tak już bardzo dochodowych koncernów farmaceutycznych. To także doskonały sposób na wykreowanie gatunku ludzi całkowicie uzależnionych od farmaceutyków, zdanych na wyniki badań, ci zaś te działania przyjmują (z wdzięcznością) jako przejaw czyjejś troski o ich zdrowie.

W rzeczywistości lekarz rodzinny to rzecznik interesów biznesu medycznego sprytnie usytuowany w newralgicznym punkcie każdego społeczeństwa – rodzinie. Jego zadaniem jest nie tylko bezpośrednia dystrybucja leków i usług medycznych, ale także ważna rola dydaktyczna w wychowywaniu młodych członków rodziny na przykładnych pacjentów – nabywców leków i usług medycznych. Żaden inny biznes nie ma tak świetlanej przyszłości.

Autor: Józef Słonecki