Aby na własne życzenie wziąć zdrowie swoje i rodziny we własne ręce, należy przestać być pacjentem, bowiem jedno z drugim po prostu wyklucza się. W takim razie należy zdać sobie sprawę, co różni pacjenta, czyli beztroskiego nabywcę leków i usług medycznych, od kogoś, kto postanowił nie oddawać zdrowia w obce ręce i chce ponosić za nie odpowiedzialność.
Pacjenta łatwo poznać po tym, że przyczyny choroby zawsze upatruje w niedoborze jakichś substancji – witamin, minerałów, leków, ziół, ekstraktów, wyciągów, preparatów, enzymów, suplementów, czy innych dziwactw wymyślonych przez medycynę. Ze względu na tę charakterystyczną cechę, pacjent w obliczu choroby myśli tylko o jednym: – Jakie badania by tu zrobić, żeby dowiedzieć się co mi jest, i co by tu jeszcze wziąć, żeby jak najszybciej wyzdrowieć.
By przestać myśleć kategoriami pacjenta należy sobie zdać sprawę, że przyczyną choroby nie jest niedobór jakiejkolwiek substancji. Nie jest trudne przyswojenie nowej wiedzy. Ta akurat jest łatwa do przyswojenia, bowiem oparta jest na występujących powszechnie fundamentalnych prawach natury. Największą trudność w procesie wychodzenia z pacjentyzmu sprawia wyzbycie się wielopokoleniowego wpływu farmaceutyczno-medycznej indoktrynacji. Trudno jest po prostu zapomnieć to, czego nam od najwcześniejszych lat życia nałożono do głów jako rzekomą prawdę o zdrowiu, a teraz ma się okazać, że karmiono nas złudą i kłamstwem tylko po to, byśmy powiększali zyski i tak już niezwykle dochodowego biznesu.
Pacjentyzm dotyczy także lekarzy, więc z podobnym problemem spotkał się Paracelsus, zwany ojcem medycyny nowoczesnej, i opisał go następująco: – Nie tyle poznać to, czego się nie wie, ile zapomnieć to, co się wie, lub w co się wierzy, że się wie.
Aby móc wyzdrowieć, trzeba najpierw zachorować – to oczywiste. Wniosek stąd, że zaistniała jakaś przyczyna choroby, wyeliminowanie której jest podstawowym warunkiem wyzdrowienia – to także jest oczywiste. Ale czy niestosowanie mikstury oczyszczającej jest przyczyną chorób? Na pewno tak, ale nie jedyną.
Zadaniem mikstury oczyszczającej jest zniwelowanie obiektywnej przyczyny chorób, którą jest wzrost ilości negatywnych czynników jako skutek pojawienia się w środowisku niewystępujących w naturze sztucznych substancji chemicznych. Podstawowym warunkiem zdrowia jest homeostaza, a więc równowaga między ilością czynników szkodliwych a zdolnością ich usunięcia. Organizm, rzecz jasna, nie jest bezbronny i dysponuje odpowiednim systemem utrzymania homeostazy. Szkopuł w tym, że układy wydalnicze organizmu mają określoną wydolność. A co się dzieje, gdy wydolność ta zostanie przekroczona? W tej sytuacji organizm będzie zmuszony magazynować nadwyżkę niewydalonych czynników szkodliwych.
Patologiczny stan, w którym organizm staje się niejako śmietnikiem czynników szkodliwych, nazywa się toksemią, a więc jest przyczyną wszystkich chorób. W tej sytuacji choćbyśmy się odżywiali nie wiadomo jak zdrowo, prowadzili najzdrowszy z możliwych styl życia – na zdrowie nie mamy najmniejszych szans. Wniosek stąd, że mikstura oczyszczająca nie pełni roli leku, leczącego cokolwiek, lecz jest po prostu konieczną odpowiedzią na zaistniałą sytuację.
Poza obiektywną przyczyną wszystkich chorób, jaką jest permanentny wzrost zatrucia środowiska, istnieje także przyczyna subiektywna, którą jest niedobór pewnych substancji wynikający z nadmiaru innych substancji. Typowym przykładem może być biały cukier, otrzymywany z buraków cukrowych. Wszyscy wiedzą, że dzieci jedzące duże ilości słodyczy cierpią na próchnicę, ale większość jest przekonana, iż to dlatego, że cukier uszkadza szkliwo zębów tworząc w nich dziury, w które wnikają bakterie wywołujące próchnicę.
Uszkadzanie szkliwa przez cukier, który jest węglowodanem, to medyczny mit. W rzeczywistości węglowodany nie mają właściwości destrukcyjnych wobec szkliwa zębów, bowiem wówczas ludzie jedzący owoce, warzywa i produkty skrobiowe byliby bezzębni.
W procesie metabolizmu, czyli przemiany materii, powstają substancje zwane produktami przemiany materii. Są to substancje toksyczne, więc należy je unieszkodliwić, a następnie wydalić.
Zobojętnienie aktywnych toksyn następuje w wyniku połączenia ich z substancjami zobojętniającymi, zwykle wapniem, magnezem oraz witaminą B9. Powstałe w ten sposób obojętne związki chemiczne trzeba jeszcze wydalić, do czego niezbędne są inne substancje, głównie witaminy C i E. W naturze wszystkie substancje odżywcze występują niejako w komplecie, czyli że dostarczając organizmowi substancje energetyczne, dostarczamy także substancje niezbędne do unieszkodliwienia i wydalenia produktów przemiany materii.
Inaczej rzecz ma się w przypadku produktów oczyszczonych z pewnych substancji występujących w produktach naturalnych. Producenci cukru szczycą się niebywałą czystością swego produktu, przewyższającą 99%. Z punktu widzenia producenta to sukces, ale ze zdrowotnego punktu widzenia oznacza to, że przeszło 99% substancji niezbędnych do unieszkodliwienia i wydalenia produktów przemiany materii, powstających w metabolizmie zjedzonego cukru, trzeba będzie skądś „pożyczyć”. Ale skąd, jeśli nigdzie nie ma ich w nadmiarze? Jedynym wyjściem jest zabranie ich z tkanek, wpływając tym samym na ich osłabienie.
Kości i zęby są tkankami zawierającymi największe ilości wapnia, więc z nich organizm pobiera ten pierwiastek, jeśli nie jest dostarczony wraz z pożywieniem, co ma miejsce w przypadku produktów oczyszczonych. Ubytku wapnia w kościach zauważyć nie można, za to próchnica zębów jest widocznym objawem tego procederu.
Pacjent niechybnie wyciągnie wniosek, że przyczyną próchnicy jest niedobór wapnia i będzie poszukiwać pigułki zawierającej dużo wapnia, ale uświadomiony wie, że przyczyna jest zupełnie inna, a mianowicie nadmiar substancji wymagających zużycie wapnia w celu unieszkodliwienia produktów przemiany materii.
W identyczny sposób nadmiar pewnych substancji wymusza niedobory innych. Może to mieć miejsce we wszystkich tkankach, a to oznacza, że w tkankach tych braknie substancji niezbędnych do budowy komórek. Ma to znaczenie nie tylko w okresie wzrostu, ale także w nieustającym procesie regeneracji, w którym organizm dąży do wymiany komórek zużytych, a więc niepełnowartościowych, na w pełni sprawne nowe komórki. Niedysponujący odpowiednimi rezerwami tkankowymi organizm nie może wytworzyć komórek pełnowartościowych, toteż coraz liczniej pojawiają się w nim buble, czyli nadające się do wymiany niepełnowartościowe komórki.
Przeznaczeniem komórki jest pełnienie funkcji tkanki, w skład której wchodzi. Jeśli tego nie potrafi, to taka komórka jest jedynie zawadą. Skoro nie można wymienić jej na lepszą, bo nie ma z czego, to w żywotnym interesie organizmu jest pozbycie się jej. Dlatego organizm niejako z musu rzuca je na żer „drapieżnikom” – wirusom, bakteriom, pasożytom, w konsekwencji czego występują typowe kłopoty zdrowotne – infekcje wirusowe, często z wysoką gorączką, nadkażenia bakteryjne z katarem i kaszlem, choroby pasożytnicze.
Spośród innych przykładów kłopotów zdrowotnych z powodu niedoboru wywołanego nadmiarem można wymienić:
- niedobór magnezu w konsekwencji wypijania nadmiernej ilości kawy,
- szkorbut u średniowiecznych marynarzy jako objaw niedoboru witaminy C wskutek picia stęchłej wody i spożywania nieświeżego pożywienia,
- pelagra* spowodowana spożyciem nadmiernej ilości produktów mącznych.
* Pelagra to schorzenie wywołujące zmiany skórne (żywoczerwone, obrzękłe rumienie), zaburzenia trawienia, a także zaburzenia funkcjonowania mózgu (depresje, bóle głowy, a w skrajnych przypadkach nawet utratę pamięci). Pelagra była powszechna w średniowiecznej Europie wśród ludzi biednych, odżywiających się głównie produktami zbożowymi. Polska nazwa „rumień lombardzki” nawiązuje do Lombardii, gdzie zapadalność na pelagrę była największa. W początkach XX wieku pelagra pojawiła się w Stanach Zjednoczonych, wśród farmerów odżywiających się głównie kukurydzą. W roku 1915 lekarz i naukowiec, Joseph Goldberger, dowiódł, że pelagra nie jest chorobą zakaźną, jak wtenczas sądzono, lecz jest skutkiem nieprawidłowego odżywiania. Obecnie wiadomo, że przyczyną pelagry jest niedobór witamin z grupy B, szczególnie witaminy B3.
Spośród niezliczonych sposobów poganiania organizmu do zdrowienia najmodniejsze są cztery – przyśpieszanie oczyszczania, futrowanie suplementami, usuwanie pasożytów, uprawianie sportu.
Jest mnóstwo metod i specyfików oczyszczających albo wspomagających oczyszczanie. Prawdę mówiąc, obecnie trudno jest znaleźć coś, co by nie miało właściwości oczyszczających. Ponieważ podstawowym warunkiem zdrowia jest oczyszczenie organizmu z toksyn, więc wielu kombinuje, jakby tu przyśpieszyć działanie mikstury oczyszczającej. Wydaje się to logiczne, ale w rzeczywistości skutek jest odwrotny do zamierzonego, ponieważ – po pierwotnej poprawie samopoczucia – następuje totalny zastój. Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Być może organizm w jakiś sposób uzależnia się od wspomagania i czeka na kolejne metody? Tego raczej się nie dowiemy, ale fakt pozostaje faktem – wyręczanie organizmu opóźnia proces zdrowienia.
Zażywanie suplementów diety to efekt pacjenckiego postrzegania organizmu ludzkiego jako niespotykanego w naturze bubla, który nie jest w stanie przeżyć bez apteki albo dilerów suplementów. Największy wpływ na takie postrzeganie własnego organizmu wywierają reklamy oferujące specyfiki na wszystko – odporność, trawienie, wchłanianie, zgagę, wzdęcia, zaparcia, cerę, włosy, paznokcie, wzrok, słuch, węch, smak, apetyt, pamięć, koncentrację, młodość, urodę, długowieczność – na co tylko klient sobie zażyczy. Pozornie nie ma w tym nic złego, wszak to tylko suplementy – dodatki do diety, bo tak się nazywają. W rzeczywistości w ulotce każdego z tych specyfików jest długa lista chorób, które one leczą, a to już jest poważna sprawa, ponieważ leczenie to nic innego, jak zwalczanie objawów chorobowych, co znaczy, że owe specyfiki wywierają aktywny wpływ na funkcjonowanie systemu odpornościowego. Organizmy poddane podobnym procederom zaczynają zachowywać się, jakby były zabalsamowane, niczym mumie, które, jak wiadomo, nie psują się, ale życia w nich nie ma. Toteż najczęściej dużo czasu musi upłynąć, zanim zabalsamowany organizm zacznie reagować na prozdrowotne działania profilaktyczne.
Totalna wojna z pasożytami to najnowszy nurt tzw. medycyny naturalnej. Powstało mnóstwo literatury dopatrującej się roli pasożytów we wszystkich możliwych objawach chorobowych – od zaburzeń trawiennych, zaparć i bólów brzucha do kaszlu, uczuleń i astmy oskrzelowej. Owa medycyna naturalna dysponuje mniej już naturalnymi (jeśli w ogóle) elektrycznymi aparatami służącymi do wykrywania pasożytów – rzeczywistych i fikcyjnych. Dysponuje także odpowiednim arsenałem środków do walki z pasożytami, w skład których wchodzą owe elektryczne aparaty, a także rozmaite specyfiki, zarówno pochodzenia naturalnego, jak i chemiczne. Walka z pasożytami na pozór wydaje się być słuszna, w rzeczywistości jednak przysparza więcej kłopotów niż korzyści, jeśli weźmiemy pod uwagę, że owe pasożyty to nie są jakieś stwory mięsożerne, zjadające nas za żywota. One po prostu znalazły sobie w naszym organizmie pożywkę w postaci martwych albo niepełnowartościowych komórek. Jeśli je zlikwidujemy, to pożywka pozostanie, a to znaczy, że pozostanie przyczyna chorób o wiele poważniejszych od parazytozy. Ponadto walka z pasożytami, podobnie jak z wszelkimi innymi drobnoustrojami, podlega pewnej uniwersalnej zasadzie: co nie zabija, to wzmacnia. Tym sposobem sami kręcimy na siebie bat, bowiem przyczyniamy się do powstania szczepów opornych na wszelkie metody walki z nimi.
Trzeba sobie zdać sprawę, że hasło: – sport to zdrowie – jest po prostu fałszywe. Sportowcy nie są zdrowi dlatego, że uprawiają sport, bowiem jest akurat odwrotnie – trzeba mieć zdrowie, żeby uprawiać sport. Wzmożony wysiłek wzmaga wprawdzie wydalanie toksyn, gdyż wzmaga wydzielanie potu, ale przyśpiesza także metabolizm, a więc zwiększa ilość produktów przemiany materii, co z kolei zwiększa zapotrzebowanie na substancje niezbędne do ich unieszkodliwienia i wydalenia. Jeśli organizm jest zdrowy, a więc dysponuje zapasem witamin i minerałów, to nic nie stoi na przeszkodzie, by sport uprawiać. Ale w jakich fizjologicznych granicach? Pierwszym sygnałem przekroczenia wydolności fizjologicznej jest potrzeba sztucznej suplementacji. Po przekroczeniu tej granicy uprawianie sportu staje się bardziej patologią niż zdrową rekreacją.
Według Hipokratesa najważniejszą sprawą jest nie szkodzić: Primum non nocere, czyli przede wszystkim nie czynić niczego, co byłoby szkodliwe. Od tego po prostu trzeba zacząć – od eliminacji czynników szkodliwych. Jednak ludziom dotkniętym pacjentyzmem, jeśli nawet nabyli podstawową wiedzę o zdrowiu, trudno jest przyjąć ten naturalny sposób rozumowania. Dla nich dbać o zdrowie to znaczy coś „brać”, coś „zdrowego”, a nie eliminować. Są przekonani, że pijąc miksturę oczyszczającą, biorą coś zdrowego (bo mikstura jest zdrowa!), ale czy to nie za mało? Można wprawdzie pokombinować z olejami, ale czy to wystarczy?
Jest wprawdzie koktajl błonnikowy jako uzupełnienie substancji brakujących w powszechnie dostępnym pożywieniu, w wyniku zintensyfikowania jego produkcji, ale on też niczego nie leczy. A tu jeszcze każą wdrożyć dietę prozdrowotną, w której nic zdrowego nie można jeść – ani zdrowych płatków owsianych, ani super zdrowych musli, ani wściekle zdrowego żytniego razowego chleba na naturalnym zakwasie, ani nawet owoców jeść nie można.
– Toż prędzej rozchorować się można na tej diecie – myśli sobie pacjent – niż wyzdrowieć. A jak jestem chudy to co, mam jeszcze bardziej schudnąć?
Zwiedzeni owym pacjenckim trybem rozumowania nie tylko nie wdrożą diety prozdrowotnej, ale wręcz będą się opychać produktami skrobiowymi, by przybrać na wadze, albo przynajmniej więcej nie schudnąć.
– A jak mi brakuje jakichś witamin i minerałów to dopiero sobie zaszkodzę tą dietą – będzie dedukował inny.
Prawda jest taka, że w przypadku kłopotów zdrowotnych dieta prozdrowotna jest płynnym przejściem z dotychczasowego jedzenia byle czego, które doprowadziło do owych kłopotów zdrowotnych, do jedzenia zgodnego z zasadami zdrowego odżywiania. Warunkiem tego przejścia jest „wyzerowanie” w pierwszym etapie diety prozdrowotnej, polegające na wyeliminowaniu składników pożywienia, które najczęściej utrudniają proces zdrowienia, by w następnych etapach, w sposób kontrolowany, wprowadzić je na powrót.
Zdrowie to homeostaza, a więc dynamiczna równowaga, co znaczy, że nie jest ono stanem stagnacji, a więc nie można ot tak sobie wyzdrowieć i pozostać zdrowym. Zdrowie bowiem, jako wartość użyteczna, podlega tym samym prawom, co wszelkie inne wartości: jak dbasz, tak masz. A zatem jaka to różnica, czy dbamy o zdrowie po to, by wyzdrowieć, czy po to, by być zdrowym? Skoro żadna, to równie dobrze można zapytać, jak długo należy oddychać, nie chorować, robić plany na przyszłość, śmiać się; żyć.
Jest jeszcze druga korzyść dbania o zdrowie, której przecenić nie sposób. Otóż wszechobecna propaganda medyczna wmawia nam, że choroby przychodzą z wiekiem, a więc jest tylko kwestią czasu, by pomoc medyczna stała się koniecznością. Na przeświadczeniu, że człowiek w którymś momencie życia musi zachorować, a potem się leczyć, by w końcu móc „na coś umrzeć”, snuje swoje plany na przyszłość biznes farmaceutyczno-medyczny.
W rzeczywistości przyczyną chorób nie jest czas, lecz to, co się w tym czasie dzieje. Jeśli przez cały ten czas w organizmie następuje kumulacja toksyn, to w którymś momencie muszą one zakłócić funkcjonowanie organów decydujących o prawidłowym funkcjonowaniu organizmu jako nierozłącznej całości. Wtedy można zdać się na medycynę, która dysponuje lekami poprawiającymi wydolność poszczególnych organów, ale czy to może przywrócić zdrowie?
Stawiając na zdrowie zadajemy kłam propagandzie medycznej, ponieważ z upływem czasu nie tylko nie przychodzą „obiecane” choroby podeszłego wieku, ale – przeciwnie – zdrowiejemy. Im więcej czasu upływa od wzięcia zdrowia we własne ręce, tym jesteśmy zdrowsi – ustępują objawy chorobowe, samopoczucie poprawia się, organizm staje się coraz sprawniejszy; młodniejemy. Czy zatem powinno nam zależeć, by szybko ten proces zakończyć?
Mając zdrowie, możemy zaoszczędzić mnóstwo czasu na wizyty u lekarzy i badania, a także sporo pieniędzy, trwonionych na leki i specjalistów od poszczególnych części naszego ciała i umysłu. Ta inwestycja najbardziej procentuje po przejściu na emeryturę, jeśli zważyć, że emeryci są najliczniejszymi klientami aptek.
Autor: Józef Słonecki